Już 8 miesięcy, gdy noszę pod sercem Melę. Lekarz
mówi, że nie będziemy czekać do naturalnego porodu, bo jest to zbyt duże
zagrożenie dla dziecka. Od początku zdiagnozowania wady wiadomym było, że nie
będę rodziła naturalnie, a przez cesarskie cięcie. Każdy dzień przynosi coraz
więcej niepokoju, coraz większe przerażenie. Staram się zająć głowę czym innym,
ale nie jest to takie proste, nawet gdy moja szpitalna sala jest istnym maglem.
Dziennie pojawia się tu nawet kilkanaście osób. Oczywiście wszyscy są przejazdem,
wszyscy są po prostu, ale ja wiem o co im chodzi i jestem im za to wdzięczna,
bo pomagają mi zająć głowę. W rogu szpitalnej sali stoi ogromny worek, w którym
gromadzą się od dawna prezenty dla małej. Codziennie przeglądam różowe
śpioszki, pluszowe misie i kolorowe grzechotki. Śmieliśmy się któregoś dnia, że
ta garderoba byłaby zupełnie nietrafiona, gdyby się w ostateczności miało
okazać, że urodzę synka. Oczywiście nie ma w tym przypadku o tym mowy, bo
lekarze są zgodni, że będzie dziewucha i wygląda na naprawdę silną i gdyby nie
ta wada serduszka to promieniałabym ze szczęścia.
Przez ten czas leżałam właściwie unieruchomiona jak
w gipsie, a ruchy wykonywałam tylko wtedy, gdy miałam zaplanowane jakieś
badanie albo zmieniałam salę. Nawet gdy chciałam załatwić potrzebę
fizjologiczną, to musiałam się nieźle nagimnastykować, by nie musieć korzystać
ze znienawidzonej kaczki. Teraz także jestem w podbramkowej sytuacji, ale pod
moją ręką nie ma żadnej pielęgniarki. Trąbię w ten guziczek, ale nikt nie przychodzi.
Muszę sama wstać i zrobić kilka kroków w kierunku łazienki. Delikatnie podnoszę
się z łóżka i stawiam nogi na zimnej wykładzinie. Ten chłód jest taki
przyjemny. Już tak dawno nie chodziłam sama, bez asysty. Wstałam na równe nogi
i przeciągnęłam się radośnie. Znieruchomiałam. W dole brzucha pojawił się ostry
brzuch, nie mający nic wspólnego ze skurczem. Dotknęłam tego miejsca i osunęłam
się na podłogę.
-NA POMOC!!!- krzyczałam z całych sił i na szczęście
zostałam usłyszana bez problemu. W mojej sali pojawił się lekarz i dwie
pielęgniarki. Położyli mnie na łóżku, ale ani na moment nic mi nie
przechodziło. Zaczęłam się bać o córkę.
-Proszę zawiadomić cały zespół, który został
ustalony do tego rozwiązania. Nie ma sensu czekać, w każdej chwili może dojść
do obumarcia płodu. Zrobiliśmy tyle przez ten czas, że nie możemy teraz tego
zaprzepaścić!- mój lekarz prowadzący wydawał wszystkim krótkie i zwięzłe
polecenia. Dostałam jakiś zastrzyk, przewieziono mnie na porodówkę. Prosiłam by
zawiadomić Zbyszka, ale podobno nie odbierał telefonu. Niech sprowadzą tu
kogokolwiek, ale ja nie chcę być sama! Zachowuję się nerwowo, boleśnie zaciskam
nadgarstek pielęgniarki, by wytrzymać tym samym targające moim ciałem bóle.
Może to są już skurcze? Nie wiem. Kiedy po moim organizmie rozchodzi się
znieczulenie miejscowe, nie czuję już żadnego bólu. Ta jak od talii w dół
jestem zupełnie sparaliżowana i wcale nie wiem czy to dobrze czy źle, bo nie
wiem co dzieje się z dzieckiem.
-Pani mąż już jedzie pani Tosiu. W szpitalu jest już
pani Kubiak, zaraz tutaj będzie. Czy jest pani pewna, że chce być pani świadoma
tego co się dzieje? Bo jeśli nie, to pozwolimy pani zasnąć i obudzi się pani
jak już będzie po wszystkim.-kiwam przecząco głową. Może i nie jestem w stanie
pomóc teraz mojemu dziecku, ale przynajmniej chcę być świadoma i chce wiedzieć
wszystko co się z nim dzieje. Kiedy obok mnie pojawia się Monika, chwyta mnie
szybko za rękę.
-Będzie dobrze! Zbyszek zaraz będzie!- w tym
momencie w dupie mam wszystko, liczy się tylko Amelka. Z rozmów lekarzy wiem,
że już na moim brzuchu pojawiło się pierwsze cięcie. Każda minuta oczekiwania
na krzyk dziecka wydaje się być niekończącą się nigdy godziną. Nie mam odwagi
zapytać czy wszystko jest w porządku. Nastawiłam się na czekanie i robię to,
ale z każdą chwilą przychodzi mi to coraz gorzej. Nie wiem czy to normalne, że
obok mnie pojawia się teraz Zbyszek, ale jego obecność w ogóle mnie nie cieszy.
Nie potrafię się do niego uśmiechnąć, ani w żaden sposób podziękować za to, że
jechał tu do mnie jak na złamanie karku. Mam wrażenie, że moje myślenie
kierunkowe jest tylko i wyłącznie na Melę. Chcę wiedzieć, że z nią wszystko w
porządku, a reszta przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
-Mają państwo śliczną córeczkę! Już po wszystkim
pani Tosiu!- lekarz jest szczęśliwy. Jestem przekonana, że podczas tego
cesarskiego cięcia nie wszystko szło po ich myśli i dlatego też mówili przy
operacyjnym stole ściszonymi głosami, bylebym tylko nic nie słyszała z ich
rozmów. Nie czuję się zbyt dobrze, na pewno znieczulenie zrobiło swoje, ale
wszystko odchodzi, gdy moim oczom ukazuje się najpiękniejszy obrazek w życiu.
Zbyszek trzymający w ramionach naszą córeczkę. Melka zupełnie nieświadomie się
uśmiecha, nie zdając sobie sprawę, że dosłownie za chwilę już rozpocznie się
wyścig o jej zdrowie, a nawet życie. Z tego co mówił lekarz, zaraz zostanie
przewieziona na specjalistyczny oddział, a już jutro zostanie
przetransportowana do zupełnie innego szpitala, gdzie za kilka dni zostanie
przeprowadzona operacja.
-Dzięki tobie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie. Kocham cię…- warto było dla tego widoku i tych słów denerwować całą
ciążę, nierzadko umierając ze strachu. Naprawdę było warto…
~*~
Nie ma czasu i sposobności, by zaprosić przyjaciół
do domu, bo co prawda Tosia mogła już opuścić szpital, ale tak naprawdę to
dopiero początek drogi Meli. Na nieszczęście do tego wszystkiego doplątało się
jeszcze zapalenie płuc i kolejne nerwy o życie małej. Ze względu na sytuację
rodzinną poprosiłem kogo trzeba o to, bym mógł dostać urlop od klubowych
obowiązków. Już dawno nosiłem się z takim zamiarem, bo rodzina jest dla mnie
najważniejsza i nie wyobrażam sobie, że ja teraz rozbijałbym się po europie z
klubem, a moje kobiety walczyłyby razem o życie Meli. Po prostu tak nie
potrafię. Może nie jestem profesjonalistą, ale podjąłem taką decyzję i na całe
szczęście mój wniosek został pozytywnie rozpatrzony. Zobowiązałem się ze swojej
strony brać udział w indywidualnym cyklu treningowym, bym w przyszłości mógł
właściwie z marszu wrócić i pomagać zespołowi w walce o najwyższe cele.
-Zbyszek jedziesz do szpitala? Może mogłabym się
zabrać z tobą co?- przyjechała do nas mama Tosi i postanowiła, że zostanie do
czasu aż wszystko się ułoży. Umówiła się też z moimi rodzicami, że będzie
zajmować się mną, bym nie chodził głodny i zawsze miał poprasowane i
posprzątane. Chłopaki to by mi chyba głowę urwali za to, że dałem się wziąć pod
władzę teściowej.
-No jeśli mama chce to nie ma problemu. Tylko nie
wiem czy mamę wpuszczą do małej, bo tam na oddziale musi być jak najbardziej
sterylnie, więc ograniczają odwiedzających do minimum.- Antosia to stamtąd w
ogóle nie wychodzi, więc można śmiało powiedzieć, że zalicza się już do
personelu medycznego, a na jej dłoniach nie ujrzysz najmniejszego zarazka, bo
wszystko jest dezynfekowane z największą pieczołowitością. Mama Teresa wydaje
się być niezrażona takim obrotem sprawy i ja nie mam prawa jej się dziwić, bo
każda babcia chciałaby zobaczyć swoją wnuczkę na żywo, a nie tylko na marnej
jakości zdjęciu. Oczywiście nie obyłoby się bez torby wałówki dla Tosi i z tym
także muszę się zgodzić, bo znając moją żonę, to w ogóle zapomniała o czymś
takim jak jakikolwiek posiłek w ciągu dnia. Od dnia porodu jest skupiona tylko
na małej, jakby ona nie była już w tym wszystkim ważna. Dla mnie ważne są obie
moje dziewczyny i nie chciałbym, by ukochana kobieta wpadła mi w jakąś anemię
albo w jeszcze coś gorszego.
-Potem odbierzemy Alę ze szkoły.- Alicja już od
jakiegoś czasu prosi mnie gorąco, by mogła odwiedzić dziewczyny w szpitalu, ale
obecność dziecka tam nie jest wskazana i na razie jestem zmuszony studzić jej
entuzjazm, choć z każdym dniem jest mi coraz ciężej to robić.
Dojeżdżamy do szpitala bez najmniejszych problemów.
Mama nie wie w której części szpitala leży jej wnuczka, bo po narodzinach
została przewieziona na inną salę. To nieszczęsne zapalenie płuc sprawia, że
nie możliwe jej podjęcie pierwszego z kilku zabiegów jakie musi przejść mała,
by mogła funkcjonować na miarę jej rówieśników w przyszłości.
-Chodźmy mamo.- wchodzimy do środka i prowadzę
teściową w kierunku windy, bo oddział noworodków znajduje się na trzecim
piętrze rzeszowskiego szpitala. Przed salą stoi Tosia. Martwię się również o
nią, bo nie wygląda najlepiej. Nie chce jeść, mało śpi i gdyby mogła, to nie
wychodziłaby ze szpitala. Nie daje mi też spokoju jej zachowanie względem mnie.
Nawet teraz, gdy do niej podchodzę i chcę się przywitać, to odwraca twarz i
udaje, że mnie tu nie ma. Już następnego dnia po narodzinach Meli poczułem, że
między nami rośnie jakiś mur. Mam świadomość, że Antosia bardzo przeżywa to co
się dzieje, ale razem na pewno byłoby nam łatwiej przez to przejść, a nie
osobno tak jak to się dzieje teraz.
-Rozmawiałaś z lekarzem? Coś się zmieniło od
wczoraj?- kiwa głową, że wszystko na chwilę obecną jest bez zmian. Nie
pogorszyło się, ale też nie poprawiło, więc nie wiem jak mam podejść do tej
informacji. Moja żona zajęła się rozmową ze swoją matką, odchodząc na bok.
Czuję się tak, jakbym był tu nie potrzebny. Założyłem na siebie fartuch i
wszedłem do środka, gdzie pośród dziesiątek malutkich dzieci odnalazłem swoje
szczęście. Mela śpi słodko jak aniołek. Gdyby nie te wszystkie rurki i fakt, że
leży w szpitalu mógłbym przypuszczać, że jest zdrowa i śpi w swoim łóżeczku. Patrząc
na nią sięgam pamięcią do dnia, w którym w tajemnicy przed Tosią
przygotowywałem pokoik dla małej…
Zaraz po powrocie z mistrzostw zdałem sobie sprawę, że nasza córka po przebyciu leczenia i szczęśliwego zakończenia jej walki z chorobą wróci do domu, a w nim nie ma jeszcze żadnego kąta dla niej. Uznałem, że wspaniałą niespodzianką dla Tosi będzie to, że przygotuję jej pokój sam. Czekało mnie nie łatwe zadanie. Owszem, w naszym rzeszowskim mieszkaniu jest jeden wolny pokój, ale po pierwsze ja to mieszkanie wynajmuję, a po drugie jego gruntowane sprzątanie może mi zająć bardzo dużo czasu, bo w tym pokoju jest wszystko, począwszy od butów, a skończywszy na statuetkach i innych pucharach. O ile właścicielka mieszkania ochoczo zgodziła się na to, bym przerobił ten pokój na lokum przyjazne dla dzieci, o tyle ze sprzątaniem tego bałaganu nie szło mi tak dobrze. Szczęście uśmiechnęło się do mnie w osobie Michała, który przyjechał sprawdzić jak sobie radzę i co u mnie słychać. Zobaczył, że siłuję się z tym burdelem już ładnych parę godzin, a końca jak nie widać, tak nie widać, dlatego zaoferował swoją pomoc, a do tego jeszcze zmobilizował innych. Od telefonu do telefonu w mieszkaniu pojawiło się 15 osób następnego dnia i wspólnymi siłami wszystko uprzątnęliśmy do pudeł i worków. Doszliśmy do wniosku, że resztę obowiązków podzielimy między siebie, by małego pokoju nie malowało jednocześnie piętnaście pędzli. Ja, Misiek i Alek pojechaliśmy do najbliższego budowlanego sklepu i dokonaliśmy zakupu farb, drabin i całego ekwipunku potrzebnego do malowania. Monika zadzwoniła po Iwonę i Natalkę, by zająć się kupnem łóżeczka, wózka i podstawowej wyprawki dla małego dziecka. Aż się wierzyć nie chce, że nie zrobiłem tego z żoną, ale w ostatnich miesiącach ciąży mieliśmy o wiele więcej na głowie niż zakupy. Na placu boju w mieszkaniu został Piter i Igła, który twierdził, że ma nieprzeciętne zdolności w takich remontowych pracach. Szczycił się, że salon w jego domu jest spod jego pędzla, ale Iwona podczas rozmowy ze mną wygadała się, że jego nieudolna próba położenia gładzi w pokoju musiała się zakończyć interwencją ze strony ekipy budowlanej.
-Weź się nie denerwuj Zbyszek. Najwyżej jak spadnie sufit czy coś co zamieszkasz z rodzinką u mnie. Będziesz robił śniadania, jakoś się dogadamy.- perspektywa mieszkania z rodziną Kubiaków nie napawa mnie optymizmem, bo już raz mieszkałem z Michałem w Warszawie i czułem się tak, jakbym mieszkał z 10-letnim chłopczykiem, który od czasu do czasu potrafi posiusiać sobie getry.
-Tak w ogóle Zbyszek to ty jak najszybciej szukaj jakiejś działki budowlanej i stawiaj dom, a nie całe życie będziesz mieszkał kątem u kogoś. Zawsze lepiej mieszkać na swoim.- opcja Alka nie jest taka zła, ale na to wszystko jest jeszcze nie pora, bo budowa domu to poważna sprawa i nie mogę jej załatwiać między jedną a drugą operację. Zresztą, nie mogę na razie szastać pieniędzmi bo nie mam pewności, że moje dziecko nie będzie potrzebowało operacji czy opieki medycznej w prywatnej klinice.
-Chłopaki wasze wsparcie jest nieopisane, ale na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. Dopóki nie będę miał pewności, że Mela jest zdrowa i nic jej nie zagraża, będę się skupiał tylko na niej. Chodźmy kupić te farby.- różowy odcień będzie idealny dla mojej księżniczki. Dziewczyny obiecały, że całą wyprawkę utrzymają właśnie w takiej kolorystyce. Ledwo pchałem obładowany wózek farbami i pędzlami. Zapłaciłem niemałe pieniądze przy kasie, ale nie miało to teraz dla mnie znaczenia. Może ja w ten sposób chce sobie wynagrodzić fakt, że Mela jest chora?
Do dziś nie wiem jak udało mi się ten pokój ukryć przed Tosią. Żona była kilka razy w domu po urodzeniu Amelki, ale w ogóle nie przyszło jej do głowy by zajrzeć do pokoju, który jeszcze do niedawna przypominał złomowisko albo wysypisko śmieci, jak kto woli.
~*~
Ten czarny i wytłuszczony tekst to wspomnienia. Myślę, że będzie bardziej przejrzyście w takim sposób je zaprezentować.
Byłam wczoraj w Łodzi, doszłam do wniosku, że wyrosłam już z autografów i fotek(zdjęcie z Wroną to tak tylko dla niepoznaki), ale w siatkówce zakochałam się chyba na nowo :)
Pozdrawiam :***
Byłam wczoraj w Łodzi, doszłam do wniosku, że wyrosłam już z autografów i fotek(zdjęcie z Wroną to tak tylko dla niepoznaki), ale w siatkówce zakochałam się chyba na nowo :)
Pozdrawiam :***
Zrobi się nerwowo jak widzę.
OdpowiedzUsuńTosia chyba przeżywa swoistą depresję poporodową. Martwi się o dziecko i nie chciałaby go stracić, ale w tym wszystkim jest też ojciec. Jako matka może czuć, że to tylko jej kruszynka i nikt nie ma większego prawa do niej.
Remont pokoju to wspaniały pomysł i zespołowa praca chłopaków cieszy ;)
Byle Amelia doczekała wizyty w nim ;)
Pozdrawiam
O matko z ojcem i z córką! Ty to lubisz dramaty, prawda? Znowu zafundowałaś nam mały zawał serca. Matko mam nadzieję, że lekarze zrobią wszystko, żeby uratować małą! Przecież ich rodzina zasługuję na prawdziwe szczęście! Muszą być w końcu razem i nie martwić się o jutro!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Nie zgadzam się! To dzieciątko musi żyć. Przecież w dzisiejsza medycyna potrafi działąć cuda, a z Melką wcale nie jest tak źle.
OdpowiedzUsuńTośka źle robi odsuwając od siebie męża. Mam nadzieję, że nie zapomni, że on też cierpi, że jemu też jest ciężko, a o niego ludzie mniej się troszczą i martwią, Ojcowie też mają uczucia i Tośka musi sobie o tym szybko przypomnieć, bo może się obudzić bez dziecka i męża!
Czuję wystarczający stres przed meczem Polaków, a tu jeszcze takie coś! Osobiście przypomina mi się moja bohaterka, która po porodzie zupełnie odtrąciła swoją córeczkę, jak również partnera. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń