wtorek, 30 września 2014

Dwudziestkaszóstka

Boże Narodzenie rok później…

Wszystko się udało. Teraz choroba Amelki jest już dla nas wspomnieniem. Przykrym, ale na szczęście tylko wspomnieniem. Wiele rzeczy przez ten czas udało się nam rozwiązać na naszą korzyść. Jedną z ważniejszych jest ta, że policja złapała i rozprawiła się z przestępcami, którzy zajmowali się handlem kobietach w celach prostytucji. Wielu bandziorów dostało wyroki, a my mogliśmy odetchnąć z ulgą. Wyjaśnił się również udział Anastazji w tym procederze. Otóż dziewczyna odpowiedziała kiedyś na ogłoszenie w gazecie. Miała zostać hostessą i brać udział w jakiś pokazach na terenie miasta. Poszła i szybko okazało się w czym ma brać udział. Niestety nie mogła się z tego wymiksować, bo podpisała umowę. Do tego bała się, że coś jej się stanie za niestosowanie się do umowy. Na własnej skórze poznałam co to znaczy mieć do czynienia z tymi ludźmi. Zbyszek jest na mnie trochę zły, że utrzymuję kontakt z chłopakiem, który brał udział w moim porwaniu, ale ja widzę w nim po prostu dobrego człowieka, który pogubił się w życiu. Ja i Zbyszek też się pogubiliśmy i to dość poważnie. Jesteśmy razem, ale jakby obok siebie. Miałam nadzieję, że rodzinne święta Bożego Narodzenia spędzone w malowniczej zimowej scenerii w mojej rodzinnej miejscowości sprawią, że coś drgnie w naszych relacjach, ale jak na razie nic takiego nie ma miejsca. Mój mąż krząta się z pokoju do pokoju, jakbym mnie tu nie było. Ja pomagam mamie w kuchni i doglądam Melkę, on siedzi z Alą i ogląda telewizję. Na 19 mają przyjechać rodzice i siostra Zbyszka. Nie sądziłam, że zamienią swoje wygodne mieszkanie na zabitą dechami wioskę, ale dali się namówić swojemu synowi właściwie bez szemrania.
-Tosiu co się dzieje?- moja mama w mig zauważa, że coś między nami zgrzyta, ale nie mam siły w wigilijny dzień opowiadać jej o tym, że moje małżeństwo ze Zbyszkiem przechodzi kryzys właściwie od momentu, w którym urodziła się Amelka i rozpoczęliśmy walkę o jej zdrowie. Fakt, wtedy to ja odsunęłam się od niego, ale kiedy wróciliśmy do domu po wszystkich operacjach i zabiegach, chciałam to zmienić. Wtedy to on chodził spać momentalnie, gdy kładliśmy się do łóżka. Nasz seks nie przypomina seksu, jest raczej próbą wypełniania małżeńskiego obowiązku.
-Nie mamo, wszystko w porządku. Trochę się denerwuję wizytą rodziców Zbyszka. Wiesz, niby mi już odpuścili, ale oni są jakby z innego świata…- czasami mi się wydaje, że Zbyszek jest z innego świata, zupełnie innego niż ja.
-Przestań kochanie. Jeśli możesz to skręć mak, bo do zrobienia został nam jeszcze makowiec. Zrobimy naprawdę porządną wigilijną wieczerzę, a i jutrzejszy obiad zapowiada się nie gorzej. Zobaczysz, że rodzina Zbyszka jeszcze zakocha się w tym co to zobaczy, bo nie chce mi się wierzyć, że w Warszawie święta mają taki urok jak tutaj.-może ma rację? Chciałabym, by tak było.
-Tosiu mogę ci pomóc?- Ala znudziła się już oglądaniem telewizji i przyszła do kuchni, by mi pomagać. Dziewczynka jest cudowna. Stara mi się pomagać na każdym kroku. Czasem mi się wydaje, że jest dla mnie większym oparciem niż Zbyszek, ale może mam po prostu już paranoję i szukam problemów gdzie ich nie ma.
-Jasne. Weź miskę z makiem, która stoi na stole i przynieś ją tutaj. Pokaże ci jak się robi makowiec.- to normalne, że matka z córką piecze ciasto. Warto dla takich chwil być rodzicem. Czas tak szybko leci, więc pewnie już niedługo Melka będzie biegała po kuchni i przeszkadzać w gotowaniu. Szukałam maszynki do mielenia maku, gdy w drzwiach pojawił się Zbyszek. Nie wszedł do środka, oparł się o futrynę i przyglądał się nam z zamyśloną miną. Wyraźnie chce mi coś powiedzieć, ale nie do końca chyba wie jak ma to zrobić. Może oboje przemówimy do siebie wieczorem ludzkim głosem? Prawie jak zwierzęta.
-Może wybralibyśmy się na spacer? Mama dokończy ciasto z Alą, a my w końcu porozmawiamy.- spojrzałam na rodzicielkę, a ta tylko z aprobatą pokręciła głową. Otrzepałam ręce z mąki, obcierając je o kuchenny fartuch. W przedpokoju zdjęłam z wieszaka swój płaszcz i dałam go sobie założyć Zbyszkowi.
-Jak zawsze gentleman…

…spacerowaliśmy prawie 2 godziny. Mieliśmy rozmawiać, a milczeliśmy jak zaklęci. Nerwowo spojrzałam na zegarek.
-Zbyszek wracajmy do domu, bo jest już prawie 18. Zostawiłam mamę z ostatnimi przygotowaniami i źle się z tym czuję.- wymownie na niego spojrzałam. Chciał rozmawiać, a nie odezwał się do mnie ani słowem.
-Tosia co się z nami stało?
-Nie wiem Zbyszek, ale coraz bardziej ta sytuacja zaczyna mi ciążyć. Małżeństwem jesteśmy tylko z nazwy, a ja tak nie chcę. Albo wszystko wróci do normy…
-Albo się rozwiedziemy?- przystanęłam z wrażenia. Te słowa tak lekko wyszły z jego ust, że aż się przeraziłam. Tak łatwo to się skończy? Bez walki? Bez podjęcia próby utrzymania naszego małżeństwa przy życiu?
-Nie pomyślałam o tym…Ja yyy, ja…- chciałam powiedzieć, że go kocham, ale nie przeszło mi to przez gardło, gdy zmroził mnie chłód jego oczu.
-Myślę, że na jakiś czas powinniśmy się rozstać, dać sobie czas, by przemyśleć nasze małżeństwo. Zaraz po świętach pojadę do Rzeszowa, a ty zostaniesz u moich rodziców w Warszawie. Rozmawiałem z nimi i powiedzieli, że nie będzie z tym żadnego problemu. Wiem, że gdybyś była w Rzeszowie, to nie zniósłbym twojej obecności, by do ciebie nie przyjechać. Kocham cię i nie chcę cię stracić, ale muszę odpocząć…- odpocząć od bycia mężem i ojcem? Przecież to jest dziecinne i nieodpowiedzialne. Już kiedyś byłam w związku z nieodpowiedzialnym i egoistycznym mężczyzną. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie powtórzę tego błędu i co? Nie miałam pojęcia, że Zbyszek taki jest, że ma drugą stronę. Jest jak medal. Z jednej strony kochany i czuły, ale gdy tylko pojawiają się problemy, to ucieka i chowa głowę w piasek niczym struś. I co to jeszcze za pomysł, bym zatrzymała się u jego rodziców w Warszawie? Jeśli tak bardzo nie może na mnie patrzeć, to zostanę z dziećmi tutaj, u swoich rodziców.
-Nie pomyślałeś o tym, że Ala musi chodzić do szkoły? Po 6 stycznia muszę wrócić do Rzeszowa, bo mała musi chodzić do szkoły. Pogadam z Moniką, może będę mogła zatrzymać się u nich.-obróciłam nerwowo obrączkę w placu. Nagle zaczęła mnie uwierać?
-Tyle czasu myślę, że nam wystarczy. Tosia nie myśl, że ja się poddam bez walki, ale jeśli czegoś nie zrobimy, jeśli nie zatęsknimy za sobą to znaczy, że naszego małżeństwa nie można ratować, że to nie ma sensu…

~*~

Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę, ale nie potrafię mówić, że pada deszcz, gdy ktoś pluje mi w oczy. Antosia zaczęła się ode mnie odsuwać od momentu narodzin naszej córki. Choroba Meli przyćmiła jej wszystko. Starałem się to zrozumieć, ale w pewnej chwili stało się to już nie do zniesienia. Boję się do niej zbliżyć, by mnie nie odepchnęła.
-Rozumiem, że przy wigilijnym stole mamy udawać szczęśliwą rodzinkę? Przepraszam cię Zbyszek, ale ja nie zamierzam brać udziału w takiej szopce. Jeszcze dziś powiemy rodzicom co się u nas dzieje, jesteśmy im to winny. Moja mama zauważała, że między nami jest coś nie tak, a i pewni twoi rodzice nie uwierzą, że ze względów rodzinnych mam się u nich zatrzymać na jakiś czas z dziećmi.
-Po co ich denerwować? Może wszystko się ułoży? Nie mieszajmy w to wszystkich, bo potem będziemy się z tego tłumaczyć.- no tak. Lepiej z dnia na dzień oznajmić wszystkim, że się rozwodzimy? Podszedłem do niej i przytuliłem. Tak jak kiedyś, jak dawniej.
-Przepraszam…- rozdzwonił się Tosi telefon. Spojrzała na wyświetlacz i zdziwiona odebrała połączenie. Odeszła na bok. Nie wiedziałem z kim rozmawia dopóki nie padło z jej ust imię „Łukasz”. Od razu wiedziałem o kogo chodzi. Moje nerwy urosły do monstrualnych rozmiarów. Robię wszystko by raz na zawsze odciąć się od przeszłości, a ona wbrew mojej woli ucina sobie pogaduszki z kolesiem, który brał udział w jej porwaniu i jeszcze mi będzie gadać, że jest dobrym człowiekiem i każdy zasługuje na drugą szansę.
-Nie mów mi, że wy cały czas macie ze sobą kontakt? Tośka do kurwy nędzy, on jest niebezpieczny!- podniosłem głos. Czuję, że to nie będą udane święta w naszym wykonaniu. Już w drodze do rodzinnej miejscowości mojej żony zdążyliśmy się porządnie pokłócić o prezent jaki kupiłem dla jej rodziców. Może faktycznie powinienem to uzgodnić z Antosią, bo to w końcu jej rodzice, ale ten samochód trafił się w naprawdę rozsądnej cenie. Od dłuższego czasu nie mogłem patrzeć na dotychczasowy samochód teściów, ponieważ jego stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia, a przede wszystkim był dla nich samych zagrożeniem. Nadejdzie kiedyś taki czas, że Ala i Mela przyjadą tu na ferie czy wakacje i chcę mieć po prostu pewność, że będą jeździć w bezpiecznym samochodzie. Żona uznała, że tak drogi prezent jest nie na miejscu, a rodzice poczują się urażeni, gdy będą musieli go przyjąć. Co w tym złego, że chcę w ten sposób wyrazić wdzięczność chociażby mamie za to, że pomagała nam w najtrudniejszym dla nas okresie? Tata też nie miał lekko, gdy na kilka miesięcy został sam z całym gospodarstwem na głowie.
-Tyle razy ci mówiłam, że on nie jest taki jak cała reszta tej bandy. Nawet nie wiesz jak on mi pomagał, gdy byłam przetrzymywana w tym okropnym miejscu. Dzięki nie mu miałam tam koc więcej i dodatkowe porcje jedzenia. Pragnę ci przypomnieć, że już wtedy byłam w ciąży i nie możesz wiedzieć czy te kroki z jego strony nie pomogły przetrwać naszej córce tego najtrudniejszego czasu.
-Wiem, ale nie podoba mi się to, że cały czas wracasz do tego co było. Robię wszystko byś zapomniała o tym co się stało, być czuła się bezpiecznie, a ty za wszelką cenę robisz wszystko, by my moje działania szły psu na budę. Od dłuższego czasu właśnie w ten sposób wygląda nasze małżeństwo, ja w prawo, ty w lewo. Uważam, że ta przerwa na odpoczynek od siebie dobrze nam zrobi.- nie czuję się najlepiej z tym pomysłem, ale nie mam innego wyjścia. Mam w Rzeszowie do załatwienia takie sprawy o których Antosia nie może w żadnym wypadku się dowiedzieć. Na pewno jeszcze nie teraz.
-I tak moje zdanie się nie liczy, bo wszystkie decyzje podejmujesz samodzielnie, więc nie zamierzam już wypowiadać swojego zdania na temat tej przerwy. Zrobisz jak ze chcesz, ale ja do twoich rodziców się nie przeniosę to możesz być tego pewien. Zostanę tutaj do momentu aż zaczniesz nas potrzebować. Wracam do domu, a ty jak chcesz to już od teraz zacznij się ode mnie odizolowywać. Może wcześniej te głupoty ci wylecą z głowy.- szatynka odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną do domu. Z tym jednym się z nią zgadzam. Chciałbym już dziś pojechać do Rzeszowa i rozwiązać pewny sprawy, od których będzie zależeć nasza przyszłość.
-Zbyszek ty kogoś masz prawda?
-Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?! Skończmy lepiej tę rozmowę bo zaraz powiemy sobie coś, czego będziemy żałować i czego nie da się wybaczyć. Powiedzmy, że tego pytania nie było, bo musiałbym cię posądzić o brak zaufania, a tego bym nie chciał.- jak my w ogóle rozmawiamy? Wracamy do domu w podłych nastrojach. Moi rodzice już są, ale nie mam ochoty z nimi rozmawiać i tłumaczyć dlaczego trzasnąłem drzwiami, gdy wchodziłem do łazienki. Po szybkim prysznicu emocje trochę mi opadły, ale ciężko będzie mi usiąść do wigilijnego stołu, bo nie jestem w stanie się zresetować i przestać myśleć.
-Możemy zasiadać już do kolacji?- przy stole pojawia się teść razem z Alą i Amelią na rękach oznajmiając, że na niebie właśnie rozbłysła pierwsza gwiazda, a wraz z tymi słowami rozbłysły oczy mojej mamy. Czy ona kiedykolwiek w Warszawie czekała na znak od gwiazdy? Nie, bo w naszym domu nikt nie stał w oknie, a kolacja zaczynała się od momentu, w którym mama zdążyła wszystko przygotować. Tu jest tak inaczej, tak tradycyjnie. Odczytany fragment ewangelii według św. Łukasza przez głowę rodziny, ogólne życzenia i przełamanie się opłatkiem. W tym domu naprawdę składa się sobie życzenia, a nie powtarza utarte slogany „Wesołych świąt i Szczęśliwego Nowego Roku”. Przyszła kolej na mnie i Tosię. Stanęliśmy gdzieś na uboczu, by nikt nie słyszał naszych wymuszonych życzeń.
-Wiem, że nie wygląda to na razie dobrze, ale pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, to ja cię kocham i to się nigdy nie zmieni. Nie pytaj mnie więcej o inną kobietę, bo ja już swoją wybrałem…


~*~
Już jutro ruszam na podbój Łodzi. Strasznie się denerwuję, ale może będzie dobrze. Jak mi będzie źle, to zawsze mogę jechać sobie pod Atlas Areny i przypominać sobie drugą fazę MŚ ;)
Pozdrawiam :***


czwartek, 25 września 2014

Dwudziestkapiątka

Nigdy nie czułam się tak bezradna jak teraz. Już nawet wtedy, gdy byłam więziona i przetrzymywana w jakiejś norze nie czułam takiego strachu jak teraz. Mela złapała zapalenie płuc. Już nawet nie mam siły myśleć czy to przez niedopatrzenie lekarzy czy przez jej osłabiony układ odpornościowy. Wiem natomiast tyle, że w każdej chwili moje dziecko może umrzeć. Lekarz nie owijał w bawełnę podczas ostatniej rozmowy, że nadchodzące godziny będą decydować o życiu i zdrowiu naszego dziecka. Muszę to podkreślać, że to nie tylko moje dziecko, ale też i Zbyszka. Mam świadomość, że wybudowałam między nami mur, jakąś niewyobrażalną przeszkodę, która uniemożliwia nam normalny kontakt. Wiem, że on też cierpi, że przeżywa, a mimo to nie zachowuję się tak jak żona, która jednoczy się ze swoim mężem we wzajemnej tragedii. Nawet teraz nie siedzimy razem. On wpatrzony w szpitalną szybę obserwuje Amelkę, a ja rozmawiam z mamą. Właściwie nie wiem czy można to nazwać rozmową. Mama mnie pociesza i podtrzymuje na duchu. Wręcz nakazuje mi bym nie traciła ducha.
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pewną sugestię. Oczywiście nie wolno zakładać najgorszego, ale w takiej sytuacji może zechcieliby państwo ochrzcić dziecko? Z doświadczenia wiem, że w takiej sytuacji rodzice nie mają do tego głowy, a jeśli dochodzi już do najgorszego, to mają do siebie o to pretensje. Z tego co wiem ksiądz kapelan jest na terenie szpitala, więc mógłby ochrzcić Amelkę.- zupełnie wyleciało mi to z głowy, ale w tej sytuacji od razu kiwam głową. Po mojej twarzy spływają łzy. Już nie mam siły płakać głośno. One same pojawiają się pod powiekami, a ja nie mam nad tym kontroli.
-Dobrze, proszę sprowadzić księdza. Ochrzcimy małą.- no właśnie, ochrzcimy. Ja i Zbyszek. Podjęłam tak ważną decyzję bez jego wiedzy. Tak nie zachowuje się żona. Tak zachowuje się zapatrzona w siebie i egocentryczna idiotka, skupiona tylko na swoim nieszczęściu.
-Zbyszek?- podchodzę do niego i trącam go w ramię. Podnosi zapłakaną twarz, spoglądając na mnie tymi swoimi smutnymi, zielonymi oczami. Serce znów dzisiejszego dnia rozpada mi się na kawałki. Tak go zaniedbałam, najzwyczajniej w świecie go opuściłam w cierpieniu.
-Może ochrzcilibyśmy Amelkę? Ksiądz może przyjść i to zrobić. Co prawda nie myśleliśmy jeszcze o chrzestnych, ale oboje na pewno chcielibyśmy, by była to Monika i Michał. Może do nich zadzwonisz co?- siadam obok niego. Wyciąga telefon i dzwoni, a ja trzymam jego drugą dłoń w swojej. Jestem przekonana, że nasi przyjaciele chętnie się zgodzą na tę propozycję.
-Załatwione. Zostawią tylko Krzyśka u Ignaczaków i przyjadą tutaj. Tosiu proszę, wróć do mnie. Za ścianą o życie walczy nasza córka, ja nie wiem co mam robić, a do tego jeszcze ty zupełnie się ode mnie oddaliłaś. Chcę żebyśmy przeszli przez to razem…- splatamy swoje palce. Tak bardzo bym chciała przełamać w sobie tę blokadę. Wiem, że odgrodziłam się od Zbyszka murem, ale nic nie mogę zrobić z tym, że najważniejsza jest dla mnie Amelka i nie mogę się skupić na niczym innym, bo cały czas głowę zaprząta mi tylko myśl o jej chorobie. Najważniejsze jest dla mnie to, by udało się wyleczyć jej serduszko. Reszta jest mało ważna. No, ale czy Zbyszek zalicza się do rzeczy do mało ważnych? Gdyby nie on, pewnie siedziałabym w swoim nauczycielskim mieszkanku i cały czas przeżywała rozstanie z Fabianem. Dzięki brunetowi przeżyłam wiele pięknych chwil. Nie mam prawa winić go za to, że nasza córka jest chora, bo to nie jest niczyja wina. Od początku musieliśmy się liczyć z tym, że mam problemy z prawidłowym przebiegiem ciąży, ale Zbyszek cały czas mnie wspierał, na każdym kroku.
-Zbyszek przepraszam…Nie umiem zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku. Paskudnie spisuję się jako żona i mam tego świadomość, ale teraz najważniejsze jest dla mnie bycie matką. Obiecuję ci, że jeśli Mela wyzdrowieje to wszystko wróci do normy.-pocałowałam go na znak, że tak będzie, ale kiedy to będzie to nie jestem w stanie tego przewidzieć. Na twarzy mojego męża pojawił się lekki uśmiech, ale to jeszcze nie jest ta pełnia szczęścia, którą widywałam kiedyś.
-Jesteśmy!!!- z końca korytarza dochodzi nas głos Moniki. Widać, że nasi przyjaciele pędzili tu na łeb na szyję. Przywitaliśmy się i poszliśmy do sali małej, gdzie czekał już na nas szpitalny kapelan. Inaczej wyobrażałam sobie chrzest swojego dziecka. Miał być to rzeszowski kościół do którego razem ze Zbyszkiem chodziliśmy na nabożeństwa.
- Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?
-Amelia.
-O co prosicie Kościół święty dla Amelii?
-O chrzest.
- Prosząc o chrzest dla Waszego dziecka przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?
-Jesteśmy świadomi.
- A wy, Rodzice chrzestni, czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tego dziecka w wypełnianiu ich obowiązku?
-Jesteśmy gotowi.
- Amelio, wspólnota chrześcijańska przyjmuje cię z wielką radością. Ja zaś w imieniu tej wspólnoty znaczę cię znakiem Krzyża, a po mnie naznaczą cię tym samym znakiem Chrystusa Zbawiciela twoi rodzice i chrzestni…

…to dziwne, ale kilka godzin po chrzcie Amelka zaczęła jakby lepiej oddychać. Oczywiście nikt nie chce tu mówić o jakimś cudzie, ale coś musi być na rzeczy. Lekarz zapewnił mnie, że w najbliższym czasie wszystko powinno wracać do normy, a jak uda się ustabilizować serduszko małej, to być może już nie długo będzie można przeprowadzić operację, która pozwoli naszej córeczce normalnie funkcjonować w przyszłości. Postanowiłam, że wrócę ze Zbyszkiem dzisiejszej nocy do mieszkania, by wyspać się jak człowiek i pierwszy raz od bardzo dawna zachować się tak, jak powinna zachować się żona. Wiem, że piecze nad wszystkim trzyma moja mama i jestem jej bardzo wdzięczna, ale to ja powinnam prasować zbyszkowe koszule i pilnować by jadł to, co powinien jeść sportowiec. Eh, nie wracam jeszcze na stałe, ale kolację zrobię mu dziś taką, jakiej jeszcze dawno nie jadł.
-Moja mam zrobiła jakieś zakupy? Chciałabym zrobić coś na kolację, a nie jestem pewna czy w naszej lodówce uświadczymy coś innego prócz światła.- Zbyszek nie jest zwolennikiem zakupów i kiedyś w żartach mi powiedział, że ożenił się między innymi dlatego, by mógł mieć zakupy z głowy.
-Lodówka jest pełna. Muszę ci powiedzieć, że przemogłem w sobie tą niechęć do biegania za margaryną czy makaronem i jakoś sobie radzę. Mam dla ciebie też inną niespodziankę, ale o niej bezpośrednio już w domu.- do celu zostało nam jeszcze jakieś 10 minut jazdy i wiem, że muszę się uzbroić w cierpliwość bo raczej nie ma możliwości, by udało mi się coś wyciągnąć ze Zbyszka teraz. On jak mówi o niespodziance to nie rzuca słów na wiatr. Zaparkowaliśmy pod naszym mieszkaniem i wysiedliśmy z samochodu. Rozejrzałam się tak, jakbym nie była tu kilka lat. Wpadałam do domu, brałam prysznic, kilka rzeczy najpotrzebniejszych i wracałam do szpitala.
-Zamkniesz oczy, gdy wejdziemy do mieszkania? -spojrzałam na niego z lekkim przekąsem, ale szybko skinęłam głową. Jeśli to dla niego takie ważne, to zrobię mu tą przyjemność. Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, zrobiłam to o co poprosił mnie wcześniej. Zamknęłam oczy i dałam się poprowadzić Zbyszkowi w kierunku pokoju, który przypomina graciarnię. Nie musiałam mieć otwartych oczu by wiedzieć gdzie idę. Jakoś dziwnie nie cuchnie z tego pokoju starymi butami czy różnymi odżywkami sportowymi, które powodują u mnie odruch wymiotny.
-Możesz otworzyć. To jest moja niespodzianka dla ciebie i naszej córki. Wierzę, że Amelka wyzdrowieje i już nie długo wszystko będzie tak, jak być powinno. Zobaczysz, w tym łóżeczku będzie cichutko spało nasze maleństwo, będziemy chodzić z tym wózkiem na spacery. Te książeczki będziemy czytać Meli, kiedy będzie większa. Będziemy rodziną jak z obrazka, ja w to wierzę.- jego słowa nie docierały do mnie tak, jak powinny. W momencie gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam jaką metamorfozę przeszedł ten pokój, odcięłam się od rzeczywistości. Mój mąż stworzył wspaniałe miejsce dla Amelki. W tym całym zamieszaniu zapomniałam, że nie zdążyłam nic przygotować na przyjazd córki do domu. O wszystkim pomyślał. Tyle razy zarzekał się, że posprząta w tym pokoju, ale odkładał to z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc. W końcu się za to zabrał, a efekt jest piorunujący. Podeszłam do dębowego łóżeczka z różową karuzelą nad nim i przejechałam dłonią po barierce. Pomieszczenie utrzymane jest w różowym kolorze, idealnym dla naszej małej dziewczynki.
-Dziękuję Zbyszku. Wiem, że przez ostatni czas zachowywałam się źle wobec ciebie. Nie potrafiłam dopuścić się do siebie i spróbować razem zmierzyć się z chorobą Meli. Ty mimo wszystko się nie poddajesz i właśnie za to cię kocham. Inny na twoim miejscu już dawno by się poddał, a ty tego nie robisz. Walczysz o naszą córkę i nasze małżeństwo. Obiecuję się, że gdy to wszystko się skończy, będę dla ciebie żoną na jaką zasługujesz.- podeszłam do niego i wspinając się na palce pocałowałam go. Nie tak jak stara ciotka. Pocałowałam go tak, jak żona spragniona czułości męża. Dosłownie spragniona. Gdy poczułam ciepło jego ust na swoich wargach, moje ciało ogarnęła potrzeba czułości i bliskości. Na chwilę odrzuciłam od siebie czarne myśli i złe scenariusze. Nie mogłam się od niego oderwać. Całowałam go i całowałam, aż w końcu on przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i przeniósł do sypialni. Miałam ugotować dla nas kolację.
-Zbyszek…- pisnęłam cichutko, gdy jego zęby przyjemnie drażniły mój płatek ucha. Oddałam się bez reszty pożądaniu. Postawiłam na instynkty, które potrzebowałam zaspokoić. Zaczęliśmy pozbywać się ubrań z prędkością światła. Pieściliśmy wzajemnie swoje najintymniejsze części ciała. Przez ten czas nie zapomniałam jak należy podnieść pożądanie siatkarza do granic możliwości.
-Jesteś tylko moja. Moja i tylko moja na zawsze. Nigdy nie przestawaj w to wierzyć.-wierzę i nigdy nie przestanę. Zwłaszcza w takich sytuacjach, kiedy coś nie idzie i jest pod górkę muszę wierzyć, że nie jestem sama i nie muszę przed całym światem udawać jaka jestem dzielna. Mam męża, najlepszego na świecie. Muszę poświęcić mu tyle uwagi, na ile zasługuje. Westchnęłam głośno, gdy jego członek znalazł się we mnie. Pierwsze jego pchnięcia były powolne i wyważone, ale każdy kolejny wzmagał na sile, a mi zaczynało odpowiadać takie zmienne tempo. Oboje nie jesteśmy teraz w formie, dlatego nasze miłosne igraszki nie miały prawa trwać dłużej niż trwały. Moje oczy walczyły ze snem. Oparłam głowę na ramieniu Zbyszka i wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca. Jego ton uspokoił mnie na tyle, że odpłynęłam spokojnie w ramiona Morfeusza. Jeszcze przez chwilę czułam na swoim policzku jego oddech i usta na czole, ale już nie miałam siły reagować. Zasnęłam. Pierwszy raz spokojnie od dłuższego czasu. Z nadzieją, że obudzę się w lepszej rzeczywistości, już bez choroby Meli…


~*~
Skończyłam już to opowiadanie, dziś napisałam epilog. Chyba tak zadziało na mnie mistrzostwo :)))



czwartek, 11 września 2014

Dwudziestkaczwórka

Już 8 miesięcy, gdy noszę pod sercem Melę. Lekarz mówi, że nie będziemy czekać do naturalnego porodu, bo jest to zbyt duże zagrożenie dla dziecka. Od początku zdiagnozowania wady wiadomym było, że nie będę rodziła naturalnie, a przez cesarskie cięcie. Każdy dzień przynosi coraz więcej niepokoju, coraz większe przerażenie. Staram się zająć głowę czym innym, ale nie jest to takie proste, nawet gdy moja szpitalna sala jest istnym maglem. Dziennie pojawia się tu nawet kilkanaście osób. Oczywiście wszyscy są przejazdem, wszyscy są po prostu, ale ja wiem o co im chodzi i jestem im za to wdzięczna, bo pomagają mi zająć głowę. W rogu szpitalnej sali stoi ogromny worek, w którym gromadzą się od dawna prezenty dla małej. Codziennie przeglądam różowe śpioszki, pluszowe misie i kolorowe grzechotki. Śmieliśmy się któregoś dnia, że ta garderoba byłaby zupełnie nietrafiona, gdyby się w ostateczności miało okazać, że urodzę synka. Oczywiście nie ma w tym przypadku o tym mowy, bo lekarze są zgodni, że będzie dziewucha i wygląda na naprawdę silną i gdyby nie ta wada serduszka to promieniałabym ze szczęścia.
Przez ten czas leżałam właściwie unieruchomiona jak w gipsie, a ruchy wykonywałam tylko wtedy, gdy miałam zaplanowane jakieś badanie albo zmieniałam salę. Nawet gdy chciałam załatwić potrzebę fizjologiczną, to musiałam się nieźle nagimnastykować, by nie musieć korzystać ze znienawidzonej kaczki. Teraz także jestem w podbramkowej sytuacji, ale pod moją ręką nie ma żadnej pielęgniarki. Trąbię w ten guziczek, ale nikt nie przychodzi. Muszę sama wstać i zrobić kilka kroków w kierunku łazienki. Delikatnie podnoszę się z łóżka i stawiam nogi na zimnej wykładzinie. Ten chłód jest taki przyjemny. Już tak dawno nie chodziłam sama, bez asysty. Wstałam na równe nogi i przeciągnęłam się radośnie. Znieruchomiałam. W dole brzucha pojawił się ostry brzuch, nie mający nic wspólnego ze skurczem. Dotknęłam tego miejsca i osunęłam się na podłogę.
-NA POMOC!!!- krzyczałam z całych sił i na szczęście zostałam usłyszana bez problemu. W mojej sali pojawił się lekarz i dwie pielęgniarki. Położyli mnie na łóżku, ale ani na moment nic mi nie przechodziło. Zaczęłam się bać o córkę.
-Proszę zawiadomić cały zespół, który został ustalony do tego rozwiązania. Nie ma sensu czekać, w każdej chwili może dojść do obumarcia płodu. Zrobiliśmy tyle przez ten czas, że nie możemy teraz tego zaprzepaścić!- mój lekarz prowadzący wydawał wszystkim krótkie i zwięzłe polecenia. Dostałam jakiś zastrzyk, przewieziono mnie na porodówkę. Prosiłam by zawiadomić Zbyszka, ale podobno nie odbierał telefonu. Niech sprowadzą tu kogokolwiek, ale ja nie chcę być sama! Zachowuję się nerwowo, boleśnie zaciskam nadgarstek pielęgniarki, by wytrzymać tym samym targające moim ciałem bóle. Może to są już skurcze? Nie wiem. Kiedy po moim organizmie rozchodzi się znieczulenie miejscowe, nie czuję już żadnego bólu. Ta jak od talii w dół jestem zupełnie sparaliżowana i wcale nie wiem czy to dobrze czy źle, bo nie wiem co dzieje się z dzieckiem.
-Pani mąż już jedzie pani Tosiu. W szpitalu jest już pani Kubiak, zaraz tutaj będzie. Czy jest pani pewna, że chce być pani świadoma tego co się dzieje? Bo jeśli nie, to pozwolimy pani zasnąć i obudzi się pani jak już będzie po wszystkim.-kiwam przecząco głową. Może i nie jestem w stanie pomóc teraz mojemu dziecku, ale przynajmniej chcę być świadoma i chce wiedzieć wszystko co się z nim dzieje. Kiedy obok mnie pojawia się Monika, chwyta mnie szybko za rękę.
-Będzie dobrze! Zbyszek zaraz będzie!- w tym momencie w dupie mam wszystko, liczy się tylko Amelka. Z rozmów lekarzy wiem, że już na moim brzuchu pojawiło się pierwsze cięcie. Każda minuta oczekiwania na krzyk dziecka wydaje się być niekończącą się nigdy godziną. Nie mam odwagi zapytać czy wszystko jest w porządku. Nastawiłam się na czekanie i robię to, ale z każdą chwilą przychodzi mi to coraz gorzej. Nie wiem czy to normalne, że obok mnie pojawia się teraz Zbyszek, ale jego obecność w ogóle mnie nie cieszy. Nie potrafię się do niego uśmiechnąć, ani w żaden sposób podziękować za to, że jechał tu do mnie jak na złamanie karku. Mam wrażenie, że moje myślenie kierunkowe jest tylko i wyłącznie na Melę. Chcę wiedzieć, że z nią wszystko w porządku, a reszta przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
-Mają państwo śliczną córeczkę! Już po wszystkim pani Tosiu!- lekarz jest szczęśliwy. Jestem przekonana, że podczas tego cesarskiego cięcia nie wszystko szło po ich myśli i dlatego też mówili przy operacyjnym stole ściszonymi głosami, bylebym tylko nic nie słyszała z ich rozmów. Nie czuję się zbyt dobrze, na pewno znieczulenie zrobiło swoje, ale wszystko odchodzi, gdy moim oczom ukazuje się najpiękniejszy obrazek w życiu. Zbyszek trzymający w ramionach naszą córeczkę. Melka zupełnie nieświadomie się uśmiecha, nie zdając sobie sprawę, że dosłownie za chwilę już rozpocznie się wyścig o jej zdrowie, a nawet życie. Z tego co mówił lekarz, zaraz zostanie przewieziona na specjalistyczny oddział, a już jutro zostanie przetransportowana do zupełnie innego szpitala, gdzie za kilka dni zostanie przeprowadzona operacja.
-Dzięki tobie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kocham cię…- warto było dla tego widoku i tych słów denerwować całą ciążę, nierzadko umierając ze strachu. Naprawdę było warto…

~*~

Nie ma czasu i sposobności, by zaprosić przyjaciół do domu, bo co prawda Tosia mogła już opuścić szpital, ale tak naprawdę to dopiero początek drogi Meli. Na nieszczęście do tego wszystkiego doplątało się jeszcze zapalenie płuc i kolejne nerwy o życie małej. Ze względu na sytuację rodzinną poprosiłem kogo trzeba o to, bym mógł dostać urlop od klubowych obowiązków. Już dawno nosiłem się z takim zamiarem, bo rodzina jest dla mnie najważniejsza i nie wyobrażam sobie, że ja teraz rozbijałbym się po europie z klubem, a moje kobiety walczyłyby razem o życie Meli. Po prostu tak nie potrafię. Może nie jestem profesjonalistą, ale podjąłem taką decyzję i na całe szczęście mój wniosek został pozytywnie rozpatrzony. Zobowiązałem się ze swojej strony brać udział w indywidualnym cyklu treningowym, bym w przyszłości mógł właściwie z marszu wrócić i pomagać zespołowi w walce o najwyższe cele.
-Zbyszek jedziesz do szpitala? Może mogłabym się zabrać z tobą co?- przyjechała do nas mama Tosi i postanowiła, że zostanie do czasu aż wszystko się ułoży. Umówiła się też z moimi rodzicami, że będzie zajmować się mną, bym nie chodził głodny i zawsze miał poprasowane i posprzątane. Chłopaki to by mi chyba głowę urwali za to, że dałem się wziąć pod władzę teściowej.
-No jeśli mama chce to nie ma problemu. Tylko nie wiem czy mamę wpuszczą do małej, bo tam na oddziale musi być jak najbardziej sterylnie, więc ograniczają odwiedzających do minimum.- Antosia to stamtąd w ogóle nie wychodzi, więc można śmiało powiedzieć, że zalicza się już do personelu medycznego, a na jej dłoniach nie ujrzysz najmniejszego zarazka, bo wszystko jest dezynfekowane z największą pieczołowitością. Mama Teresa wydaje się być niezrażona takim obrotem sprawy i ja nie mam prawa jej się dziwić, bo każda babcia chciałaby zobaczyć swoją wnuczkę na żywo, a nie tylko na marnej jakości zdjęciu. Oczywiście nie obyłoby się bez torby wałówki dla Tosi i z tym także muszę się zgodzić, bo znając moją żonę, to w ogóle zapomniała o czymś takim jak jakikolwiek posiłek w ciągu dnia. Od dnia porodu jest skupiona tylko na małej, jakby ona nie była już w tym wszystkim ważna. Dla mnie ważne są obie moje dziewczyny i nie chciałbym, by ukochana kobieta wpadła mi w jakąś anemię albo w jeszcze coś gorszego.
-Potem odbierzemy Alę ze szkoły.- Alicja już od jakiegoś czasu prosi mnie gorąco, by mogła odwiedzić dziewczyny w szpitalu, ale obecność dziecka tam nie jest wskazana i na razie jestem zmuszony studzić jej entuzjazm, choć z każdym dniem jest mi coraz ciężej to robić.
Dojeżdżamy do szpitala bez najmniejszych problemów. Mama nie wie w której części szpitala leży jej wnuczka, bo po narodzinach została przewieziona na inną salę. To nieszczęsne zapalenie płuc sprawia, że nie możliwe jej podjęcie pierwszego z kilku zabiegów jakie musi przejść mała, by mogła funkcjonować na miarę jej rówieśników w przyszłości.
-Chodźmy mamo.- wchodzimy do środka i prowadzę teściową w kierunku windy, bo oddział noworodków znajduje się na trzecim piętrze rzeszowskiego szpitala. Przed salą stoi Tosia. Martwię się również o nią, bo nie wygląda najlepiej. Nie chce jeść, mało śpi i gdyby mogła, to nie wychodziłaby ze szpitala. Nie daje mi też spokoju jej zachowanie względem mnie. Nawet teraz, gdy do niej podchodzę i chcę się przywitać, to odwraca twarz i udaje, że mnie tu nie ma. Już następnego dnia po narodzinach Meli poczułem, że między nami rośnie jakiś mur. Mam świadomość, że Antosia bardzo przeżywa to co się dzieje, ale razem na pewno byłoby nam łatwiej przez to przejść, a nie osobno tak jak to się dzieje teraz.
-Rozmawiałaś z lekarzem? Coś się zmieniło od wczoraj?- kiwa głową, że wszystko na chwilę obecną jest bez zmian. Nie pogorszyło się, ale też nie poprawiło, więc nie wiem jak mam podejść do tej informacji. Moja żona zajęła się rozmową ze swoją matką, odchodząc na bok. Czuję się tak, jakbym był tu nie potrzebny. Założyłem na siebie fartuch i wszedłem do środka, gdzie pośród dziesiątek malutkich dzieci odnalazłem swoje szczęście. Mela śpi słodko jak aniołek. Gdyby nie te wszystkie rurki i fakt, że leży w szpitalu mógłbym przypuszczać, że jest zdrowa i śpi w swoim łóżeczku. Patrząc na nią sięgam pamięcią do dnia, w którym w tajemnicy przed Tosią przygotowywałem pokoik dla małej…

Zaraz po powrocie z mistrzostw zdałem sobie sprawę, że nasza córka po przebyciu leczenia i szczęśliwego zakończenia jej walki z chorobą wróci do domu, a w nim nie ma jeszcze żadnego kąta dla niej. Uznałem, że wspaniałą niespodzianką dla Tosi będzie to, że przygotuję jej pokój sam. Czekało mnie nie łatwe zadanie. Owszem, w naszym rzeszowskim mieszkaniu jest jeden wolny pokój, ale po pierwsze ja to mieszkanie wynajmuję, a po drugie jego gruntowane sprzątanie może mi zająć bardzo dużo czasu, bo w tym pokoju jest wszystko, począwszy od butów, a skończywszy na statuetkach i innych pucharach. O ile właścicielka mieszkania ochoczo zgodziła się na to, bym przerobił ten pokój na lokum przyjazne dla dzieci, o tyle ze sprzątaniem tego bałaganu nie szło mi tak dobrze. Szczęście uśmiechnęło się do mnie w osobie Michała, który przyjechał sprawdzić jak sobie radzę i co u mnie słychać. Zobaczył, że siłuję się z tym burdelem już ładnych parę godzin, a końca jak nie widać, tak nie widać, dlatego zaoferował swoją pomoc, a do tego jeszcze zmobilizował innych. Od telefonu do telefonu w mieszkaniu pojawiło się 15 osób następnego dnia i wspólnymi siłami wszystko uprzątnęliśmy do pudeł i worków. Doszliśmy do wniosku, że resztę obowiązków podzielimy między siebie, by małego pokoju nie malowało jednocześnie piętnaście pędzli. Ja, Misiek i Alek pojechaliśmy do najbliższego budowlanego sklepu i dokonaliśmy zakupu farb, drabin i całego ekwipunku potrzebnego do malowania. Monika zadzwoniła po Iwonę i Natalkę, by zająć się kupnem łóżeczka, wózka i podstawowej wyprawki dla małego dziecka. Aż się wierzyć nie chce, że nie zrobiłem tego z żoną, ale w ostatnich miesiącach ciąży mieliśmy o wiele więcej na głowie niż zakupy. Na placu boju w mieszkaniu został Piter i Igła, który twierdził, że ma nieprzeciętne zdolności w takich remontowych pracach. Szczycił się, że salon w jego domu jest spod jego pędzla, ale Iwona podczas rozmowy ze mną wygadała się, że jego nieudolna próba położenia gładzi w pokoju musiała się zakończyć interwencją ze strony ekipy budowlanej.
-Weź się nie denerwuj Zbyszek. Najwyżej jak spadnie sufit czy coś co zamieszkasz z rodzinką u mnie. Będziesz robił śniadania, jakoś się dogadamy.- perspektywa mieszkania z rodziną Kubiaków nie napawa mnie optymizmem, bo już raz mieszkałem z Michałem w Warszawie i czułem się tak, jakbym mieszkał z 10-letnim chłopczykiem, który od czasu do czasu potrafi posiusiać sobie getry.
-Tak w ogóle Zbyszek to ty jak najszybciej szukaj jakiejś działki budowlanej i stawiaj dom, a nie całe życie będziesz mieszkał kątem u kogoś. Zawsze lepiej mieszkać na swoim.- opcja Alka nie jest taka zła, ale na to wszystko jest jeszcze nie pora, bo budowa domu to poważna sprawa i nie mogę jej załatwiać między jedną a drugą operację. Zresztą, nie mogę na razie szastać pieniędzmi bo nie mam pewności, że moje dziecko nie będzie potrzebowało operacji czy opieki medycznej w prywatnej klinice.
-Chłopaki wasze wsparcie jest nieopisane, ale na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. Dopóki nie będę miał pewności, że Mela jest zdrowa i nic jej nie zagraża, będę się skupiał tylko na niej. Chodźmy kupić te farby.- różowy odcień będzie idealny dla mojej księżniczki. Dziewczyny obiecały, że całą wyprawkę utrzymają właśnie w takiej kolorystyce. Ledwo pchałem obładowany wózek farbami i pędzlami. Zapłaciłem niemałe pieniądze przy kasie, ale nie miało to teraz dla mnie znaczenia. Może ja w ten sposób chce sobie wynagrodzić fakt, że Mela jest chora?

Do dziś nie wiem jak udało mi się ten pokój ukryć przed Tosią. Żona była kilka razy w domu po urodzeniu Amelki, ale w ogóle nie przyszło jej do głowy by zajrzeć do pokoju, który jeszcze do niedawna przypominał złomowisko albo wysypisko śmieci, jak kto woli.
-Traci oddech! Szybko podłączamy pod respirator, nie możemy dopuścić do niedotlenia mózgu!



~*~
Ten czarny i wytłuszczony tekst to wspomnienia. Myślę, że będzie bardziej przejrzyście w takim sposób je zaprezentować. 
Byłam wczoraj w Łodzi, doszłam do wniosku, że wyrosłam już z autografów i fotek(zdjęcie z Wroną to tak tylko dla  niepoznaki), ale w siatkówce zakochałam się chyba na nowo :)
Pozdrawiam :***