czwartek, 25 września 2014

Dwudziestkapiątka

Nigdy nie czułam się tak bezradna jak teraz. Już nawet wtedy, gdy byłam więziona i przetrzymywana w jakiejś norze nie czułam takiego strachu jak teraz. Mela złapała zapalenie płuc. Już nawet nie mam siły myśleć czy to przez niedopatrzenie lekarzy czy przez jej osłabiony układ odpornościowy. Wiem natomiast tyle, że w każdej chwili moje dziecko może umrzeć. Lekarz nie owijał w bawełnę podczas ostatniej rozmowy, że nadchodzące godziny będą decydować o życiu i zdrowiu naszego dziecka. Muszę to podkreślać, że to nie tylko moje dziecko, ale też i Zbyszka. Mam świadomość, że wybudowałam między nami mur, jakąś niewyobrażalną przeszkodę, która uniemożliwia nam normalny kontakt. Wiem, że on też cierpi, że przeżywa, a mimo to nie zachowuję się tak jak żona, która jednoczy się ze swoim mężem we wzajemnej tragedii. Nawet teraz nie siedzimy razem. On wpatrzony w szpitalną szybę obserwuje Amelkę, a ja rozmawiam z mamą. Właściwie nie wiem czy można to nazwać rozmową. Mama mnie pociesza i podtrzymuje na duchu. Wręcz nakazuje mi bym nie traciła ducha.
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pewną sugestię. Oczywiście nie wolno zakładać najgorszego, ale w takiej sytuacji może zechcieliby państwo ochrzcić dziecko? Z doświadczenia wiem, że w takiej sytuacji rodzice nie mają do tego głowy, a jeśli dochodzi już do najgorszego, to mają do siebie o to pretensje. Z tego co wiem ksiądz kapelan jest na terenie szpitala, więc mógłby ochrzcić Amelkę.- zupełnie wyleciało mi to z głowy, ale w tej sytuacji od razu kiwam głową. Po mojej twarzy spływają łzy. Już nie mam siły płakać głośno. One same pojawiają się pod powiekami, a ja nie mam nad tym kontroli.
-Dobrze, proszę sprowadzić księdza. Ochrzcimy małą.- no właśnie, ochrzcimy. Ja i Zbyszek. Podjęłam tak ważną decyzję bez jego wiedzy. Tak nie zachowuje się żona. Tak zachowuje się zapatrzona w siebie i egocentryczna idiotka, skupiona tylko na swoim nieszczęściu.
-Zbyszek?- podchodzę do niego i trącam go w ramię. Podnosi zapłakaną twarz, spoglądając na mnie tymi swoimi smutnymi, zielonymi oczami. Serce znów dzisiejszego dnia rozpada mi się na kawałki. Tak go zaniedbałam, najzwyczajniej w świecie go opuściłam w cierpieniu.
-Może ochrzcilibyśmy Amelkę? Ksiądz może przyjść i to zrobić. Co prawda nie myśleliśmy jeszcze o chrzestnych, ale oboje na pewno chcielibyśmy, by była to Monika i Michał. Może do nich zadzwonisz co?- siadam obok niego. Wyciąga telefon i dzwoni, a ja trzymam jego drugą dłoń w swojej. Jestem przekonana, że nasi przyjaciele chętnie się zgodzą na tę propozycję.
-Załatwione. Zostawią tylko Krzyśka u Ignaczaków i przyjadą tutaj. Tosiu proszę, wróć do mnie. Za ścianą o życie walczy nasza córka, ja nie wiem co mam robić, a do tego jeszcze ty zupełnie się ode mnie oddaliłaś. Chcę żebyśmy przeszli przez to razem…- splatamy swoje palce. Tak bardzo bym chciała przełamać w sobie tę blokadę. Wiem, że odgrodziłam się od Zbyszka murem, ale nic nie mogę zrobić z tym, że najważniejsza jest dla mnie Amelka i nie mogę się skupić na niczym innym, bo cały czas głowę zaprząta mi tylko myśl o jej chorobie. Najważniejsze jest dla mnie to, by udało się wyleczyć jej serduszko. Reszta jest mało ważna. No, ale czy Zbyszek zalicza się do rzeczy do mało ważnych? Gdyby nie on, pewnie siedziałabym w swoim nauczycielskim mieszkanku i cały czas przeżywała rozstanie z Fabianem. Dzięki brunetowi przeżyłam wiele pięknych chwil. Nie mam prawa winić go za to, że nasza córka jest chora, bo to nie jest niczyja wina. Od początku musieliśmy się liczyć z tym, że mam problemy z prawidłowym przebiegiem ciąży, ale Zbyszek cały czas mnie wspierał, na każdym kroku.
-Zbyszek przepraszam…Nie umiem zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku. Paskudnie spisuję się jako żona i mam tego świadomość, ale teraz najważniejsze jest dla mnie bycie matką. Obiecuję ci, że jeśli Mela wyzdrowieje to wszystko wróci do normy.-pocałowałam go na znak, że tak będzie, ale kiedy to będzie to nie jestem w stanie tego przewidzieć. Na twarzy mojego męża pojawił się lekki uśmiech, ale to jeszcze nie jest ta pełnia szczęścia, którą widywałam kiedyś.
-Jesteśmy!!!- z końca korytarza dochodzi nas głos Moniki. Widać, że nasi przyjaciele pędzili tu na łeb na szyję. Przywitaliśmy się i poszliśmy do sali małej, gdzie czekał już na nas szpitalny kapelan. Inaczej wyobrażałam sobie chrzest swojego dziecka. Miał być to rzeszowski kościół do którego razem ze Zbyszkiem chodziliśmy na nabożeństwa.
- Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?
-Amelia.
-O co prosicie Kościół święty dla Amelii?
-O chrzest.
- Prosząc o chrzest dla Waszego dziecka przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?
-Jesteśmy świadomi.
- A wy, Rodzice chrzestni, czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tego dziecka w wypełnianiu ich obowiązku?
-Jesteśmy gotowi.
- Amelio, wspólnota chrześcijańska przyjmuje cię z wielką radością. Ja zaś w imieniu tej wspólnoty znaczę cię znakiem Krzyża, a po mnie naznaczą cię tym samym znakiem Chrystusa Zbawiciela twoi rodzice i chrzestni…

…to dziwne, ale kilka godzin po chrzcie Amelka zaczęła jakby lepiej oddychać. Oczywiście nikt nie chce tu mówić o jakimś cudzie, ale coś musi być na rzeczy. Lekarz zapewnił mnie, że w najbliższym czasie wszystko powinno wracać do normy, a jak uda się ustabilizować serduszko małej, to być może już nie długo będzie można przeprowadzić operację, która pozwoli naszej córeczce normalnie funkcjonować w przyszłości. Postanowiłam, że wrócę ze Zbyszkiem dzisiejszej nocy do mieszkania, by wyspać się jak człowiek i pierwszy raz od bardzo dawna zachować się tak, jak powinna zachować się żona. Wiem, że piecze nad wszystkim trzyma moja mama i jestem jej bardzo wdzięczna, ale to ja powinnam prasować zbyszkowe koszule i pilnować by jadł to, co powinien jeść sportowiec. Eh, nie wracam jeszcze na stałe, ale kolację zrobię mu dziś taką, jakiej jeszcze dawno nie jadł.
-Moja mam zrobiła jakieś zakupy? Chciałabym zrobić coś na kolację, a nie jestem pewna czy w naszej lodówce uświadczymy coś innego prócz światła.- Zbyszek nie jest zwolennikiem zakupów i kiedyś w żartach mi powiedział, że ożenił się między innymi dlatego, by mógł mieć zakupy z głowy.
-Lodówka jest pełna. Muszę ci powiedzieć, że przemogłem w sobie tą niechęć do biegania za margaryną czy makaronem i jakoś sobie radzę. Mam dla ciebie też inną niespodziankę, ale o niej bezpośrednio już w domu.- do celu zostało nam jeszcze jakieś 10 minut jazdy i wiem, że muszę się uzbroić w cierpliwość bo raczej nie ma możliwości, by udało mi się coś wyciągnąć ze Zbyszka teraz. On jak mówi o niespodziance to nie rzuca słów na wiatr. Zaparkowaliśmy pod naszym mieszkaniem i wysiedliśmy z samochodu. Rozejrzałam się tak, jakbym nie była tu kilka lat. Wpadałam do domu, brałam prysznic, kilka rzeczy najpotrzebniejszych i wracałam do szpitala.
-Zamkniesz oczy, gdy wejdziemy do mieszkania? -spojrzałam na niego z lekkim przekąsem, ale szybko skinęłam głową. Jeśli to dla niego takie ważne, to zrobię mu tą przyjemność. Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, zrobiłam to o co poprosił mnie wcześniej. Zamknęłam oczy i dałam się poprowadzić Zbyszkowi w kierunku pokoju, który przypomina graciarnię. Nie musiałam mieć otwartych oczu by wiedzieć gdzie idę. Jakoś dziwnie nie cuchnie z tego pokoju starymi butami czy różnymi odżywkami sportowymi, które powodują u mnie odruch wymiotny.
-Możesz otworzyć. To jest moja niespodzianka dla ciebie i naszej córki. Wierzę, że Amelka wyzdrowieje i już nie długo wszystko będzie tak, jak być powinno. Zobaczysz, w tym łóżeczku będzie cichutko spało nasze maleństwo, będziemy chodzić z tym wózkiem na spacery. Te książeczki będziemy czytać Meli, kiedy będzie większa. Będziemy rodziną jak z obrazka, ja w to wierzę.- jego słowa nie docierały do mnie tak, jak powinny. W momencie gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam jaką metamorfozę przeszedł ten pokój, odcięłam się od rzeczywistości. Mój mąż stworzył wspaniałe miejsce dla Amelki. W tym całym zamieszaniu zapomniałam, że nie zdążyłam nic przygotować na przyjazd córki do domu. O wszystkim pomyślał. Tyle razy zarzekał się, że posprząta w tym pokoju, ale odkładał to z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc. W końcu się za to zabrał, a efekt jest piorunujący. Podeszłam do dębowego łóżeczka z różową karuzelą nad nim i przejechałam dłonią po barierce. Pomieszczenie utrzymane jest w różowym kolorze, idealnym dla naszej małej dziewczynki.
-Dziękuję Zbyszku. Wiem, że przez ostatni czas zachowywałam się źle wobec ciebie. Nie potrafiłam dopuścić się do siebie i spróbować razem zmierzyć się z chorobą Meli. Ty mimo wszystko się nie poddajesz i właśnie za to cię kocham. Inny na twoim miejscu już dawno by się poddał, a ty tego nie robisz. Walczysz o naszą córkę i nasze małżeństwo. Obiecuję się, że gdy to wszystko się skończy, będę dla ciebie żoną na jaką zasługujesz.- podeszłam do niego i wspinając się na palce pocałowałam go. Nie tak jak stara ciotka. Pocałowałam go tak, jak żona spragniona czułości męża. Dosłownie spragniona. Gdy poczułam ciepło jego ust na swoich wargach, moje ciało ogarnęła potrzeba czułości i bliskości. Na chwilę odrzuciłam od siebie czarne myśli i złe scenariusze. Nie mogłam się od niego oderwać. Całowałam go i całowałam, aż w końcu on przejął inicjatywę. Wziął mnie na ręce i przeniósł do sypialni. Miałam ugotować dla nas kolację.
-Zbyszek…- pisnęłam cichutko, gdy jego zęby przyjemnie drażniły mój płatek ucha. Oddałam się bez reszty pożądaniu. Postawiłam na instynkty, które potrzebowałam zaspokoić. Zaczęliśmy pozbywać się ubrań z prędkością światła. Pieściliśmy wzajemnie swoje najintymniejsze części ciała. Przez ten czas nie zapomniałam jak należy podnieść pożądanie siatkarza do granic możliwości.
-Jesteś tylko moja. Moja i tylko moja na zawsze. Nigdy nie przestawaj w to wierzyć.-wierzę i nigdy nie przestanę. Zwłaszcza w takich sytuacjach, kiedy coś nie idzie i jest pod górkę muszę wierzyć, że nie jestem sama i nie muszę przed całym światem udawać jaka jestem dzielna. Mam męża, najlepszego na świecie. Muszę poświęcić mu tyle uwagi, na ile zasługuje. Westchnęłam głośno, gdy jego członek znalazł się we mnie. Pierwsze jego pchnięcia były powolne i wyważone, ale każdy kolejny wzmagał na sile, a mi zaczynało odpowiadać takie zmienne tempo. Oboje nie jesteśmy teraz w formie, dlatego nasze miłosne igraszki nie miały prawa trwać dłużej niż trwały. Moje oczy walczyły ze snem. Oparłam głowę na ramieniu Zbyszka i wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca. Jego ton uspokoił mnie na tyle, że odpłynęłam spokojnie w ramiona Morfeusza. Jeszcze przez chwilę czułam na swoim policzku jego oddech i usta na czole, ale już nie miałam siły reagować. Zasnęłam. Pierwszy raz spokojnie od dłuższego czasu. Z nadzieją, że obudzę się w lepszej rzeczywistości, już bez choroby Meli…


~*~
Skończyłam już to opowiadanie, dziś napisałam epilog. Chyba tak zadziało na mnie mistrzostwo :)))



4 komentarze:

  1. Teraz będzie wszystko dobrze! Musi być dobrze! Melka walczy, jest dzielna i waleczna jak jej tata i piękna jak jej mama, więc oni muszę być całą rodziną szczęśliwi! Malutka przejdzie operacje i zamieszka w swoim pięknym, różowym pokoju stworzonym przez Zbyszka i ich przyjaciół i będzie dorastać kochana przez wszystkich, no i jest jeszcze Ala, nie zapominamy o niej, ona też z nimi zamieszka. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wierzę! Chcę wierzyć, że oni będą szczęśliwi i będą tyko dla siebie! Melka będzie zdrowa, a oni doczekają się kolejnych małych, pulchnych dzieciątek. Tak właśnie będzie i innej opcji nie biorę pod uwagę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam to opowiadanie i na dziwić się nie moge;DD Jest świetne. Komentuję dopiero tutaj. Ale wszystkie rozdziały suuper <3
    Mam nadzieję,że będą szczęśliwi i ich córka wyzdrowieje. Będą mogli wtedy stworzyć rodzinę o jakiej marzyli. Pozdrawiam i do następnego. Gośka ^^

    OdpowiedzUsuń