Nigdy
nie czułam się tak bezradna jak teraz. Już nawet wtedy, gdy byłam
więziona i przetrzymywana w jakiejś norze nie czułam takiego
strachu jak teraz. Mela złapała zapalenie płuc. Już nawet nie mam
siły myśleć czy to przez niedopatrzenie lekarzy czy przez jej
osłabiony układ odpornościowy. Wiem natomiast tyle, że w każdej
chwili moje dziecko może umrzeć. Lekarz nie owijał w bawełnę
podczas ostatniej rozmowy, że nadchodzące godziny będą decydować
o życiu i zdrowiu naszego dziecka. Muszę to podkreślać, że to
nie tylko moje dziecko, ale też i Zbyszka. Mam świadomość, że
wybudowałam między nami mur, jakąś niewyobrażalną przeszkodę,
która uniemożliwia nam normalny kontakt. Wiem, że on też cierpi,
że przeżywa, a mimo to nie zachowuję się tak jak żona, która
jednoczy się ze swoim mężem we wzajemnej tragedii. Nawet teraz nie
siedzimy razem. On wpatrzony w szpitalną szybę obserwuje Amelkę, a
ja rozmawiam z mamą. Właściwie nie wiem czy można to nazwać
rozmową. Mama mnie pociesza i podtrzymuje na duchu. Wręcz nakazuje
mi bym nie traciła ducha.
-Bardzo
przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pewną sugestię. Oczywiście
nie wolno zakładać najgorszego, ale w takiej sytuacji może
zechcieliby państwo ochrzcić dziecko? Z doświadczenia wiem, że w takiej sytuacji rodzice nie mają do tego głowy, a jeśli dochodzi
już do najgorszego, to mają do siebie o to pretensje. Z tego co
wiem ksiądz kapelan jest na terenie szpitala, więc mógłby
ochrzcić Amelkę.- zupełnie wyleciało mi to z głowy, ale w tej
sytuacji od razu kiwam głową. Po mojej twarzy spływają łzy. Już
nie mam siły płakać głośno. One same pojawiają się pod
powiekami, a ja nie mam nad tym kontroli.
-Dobrze,
proszę sprowadzić księdza. Ochrzcimy małą.- no właśnie,
ochrzcimy. Ja i Zbyszek. Podjęłam tak ważną decyzję bez jego
wiedzy. Tak nie zachowuje się żona. Tak zachowuje się zapatrzona w
siebie i egocentryczna idiotka, skupiona tylko na swoim nieszczęściu.
-Zbyszek?-
podchodzę do niego i trącam go w ramię. Podnosi zapłakaną twarz,
spoglądając na mnie tymi swoimi smutnymi, zielonymi oczami. Serce
znów dzisiejszego dnia rozpada mi się na kawałki. Tak go
zaniedbałam, najzwyczajniej w świecie go opuściłam w cierpieniu.
-Może
ochrzcilibyśmy Amelkę? Ksiądz może przyjść i to zrobić. Co
prawda nie myśleliśmy jeszcze o chrzestnych, ale oboje na pewno
chcielibyśmy, by była to Monika i Michał. Może do nich zadzwonisz
co?- siadam obok niego. Wyciąga telefon i dzwoni, a ja trzymam jego
drugą dłoń w swojej. Jestem przekonana, że nasi przyjaciele
chętnie się zgodzą na tę propozycję.
-Załatwione.
Zostawią tylko Krzyśka u Ignaczaków i przyjadą tutaj. Tosiu
proszę, wróć do mnie. Za ścianą o życie walczy nasza córka, ja
nie wiem co mam robić, a do tego jeszcze ty zupełnie się ode mnie
oddaliłaś. Chcę żebyśmy przeszli przez to razem…- splatamy
swoje palce. Tak bardzo bym chciała przełamać w sobie tę blokadę.
Wiem, że odgrodziłam się od Zbyszka murem, ale nic nie mogę
zrobić z tym, że najważniejsza jest dla mnie Amelka i nie mogę
się skupić na niczym innym, bo cały czas głowę zaprząta mi
tylko myśl o jej chorobie. Najważniejsze jest dla mnie to, by udało
się wyleczyć jej serduszko. Reszta jest mało ważna. No, ale czy
Zbyszek zalicza się do rzeczy do mało ważnych? Gdyby nie on,
pewnie siedziałabym w swoim nauczycielskim mieszkanku i cały czas
przeżywała rozstanie z Fabianem. Dzięki brunetowi przeżyłam
wiele pięknych chwil. Nie mam prawa winić go za to, że nasza córka
jest chora, bo to nie jest niczyja wina. Od początku musieliśmy się
liczyć z tym, że mam problemy z prawidłowym przebiegiem ciąży,
ale Zbyszek cały czas mnie wspierał, na każdym kroku.
-Zbyszek
przepraszam…Nie umiem
zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku. Paskudnie
spisuję się jako żona i mam tego świadomość, ale teraz
najważniejsze jest dla mnie bycie matką. Obiecuję ci, że jeśli
Mela wyzdrowieje to wszystko wróci do normy.-pocałowałam go na
znak, że tak będzie, ale kiedy to będzie to nie jestem w stanie
tego przewidzieć. Na twarzy mojego męża pojawił się lekki
uśmiech, ale to jeszcze nie jest ta pełnia szczęścia, którą
widywałam kiedyś.
-Jesteśmy!!!-
z końca korytarza dochodzi nas głos Moniki. Widać, że nasi
przyjaciele pędzili tu na łeb na szyję. Przywitaliśmy się i
poszliśmy do sali małej, gdzie czekał już na nas szpitalny
kapelan. Inaczej wyobrażałam sobie chrzest swojego dziecka. Miał
być to rzeszowski kościół do którego razem ze Zbyszkiem
chodziliśmy na nabożeństwa.
-
Jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?
-Amelia.
-O
co prosicie Kościół święty dla Amelii?
-O
chrzest.
-
Prosząc o chrzest dla Waszego dziecka przyjmujecie na siebie
obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania,
miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy
jesteście świadomi tego obowiązku?
-Jesteśmy
świadomi.
-
A wy, Rodzice chrzestni, czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tego
dziecka w wypełnianiu ich obowiązku?
-Jesteśmy
gotowi.
-
Amelio, wspólnota chrześcijańska przyjmuje cię z wielką radością.
Ja zaś w imieniu tej wspólnoty znaczę cię znakiem Krzyża, a po
mnie naznaczą cię tym samym znakiem Chrystusa Zbawiciela twoi
rodzice i chrzestni…
…to
dziwne, ale kilka godzin po chrzcie Amelka zaczęła jakby lepiej
oddychać. Oczywiście nikt nie chce tu mówić o jakimś cudzie, ale
coś musi być na rzeczy. Lekarz zapewnił mnie, że w najbliższym
czasie wszystko powinno wracać do normy, a jak uda się
ustabilizować serduszko małej, to być może już nie długo będzie
można przeprowadzić operację, która pozwoli naszej córeczce
normalnie funkcjonować w przyszłości. Postanowiłam, że wrócę
ze Zbyszkiem dzisiejszej nocy do mieszkania, by wyspać się jak
człowiek i pierwszy raz od bardzo dawna zachować się tak, jak
powinna zachować się żona. Wiem, że piecze nad wszystkim trzyma
moja mama i jestem jej bardzo wdzięczna, ale to ja powinnam prasować
zbyszkowe koszule i pilnować by jadł to, co powinien jeść
sportowiec. Eh, nie wracam jeszcze na stałe, ale kolację zrobię mu
dziś taką, jakiej jeszcze dawno nie jadł.
-Moja
mam zrobiła jakieś zakupy? Chciałabym zrobić coś na kolację, a
nie jestem pewna czy w naszej lodówce uświadczymy coś innego prócz
światła.- Zbyszek nie jest zwolennikiem zakupów i kiedyś w
żartach mi powiedział, że ożenił się między innymi dlatego, by
mógł mieć zakupy z głowy.
-Lodówka
jest pełna. Muszę ci powiedzieć, że przemogłem w sobie tą
niechęć do biegania za margaryną czy makaronem i jakoś sobie
radzę. Mam dla ciebie też inną niespodziankę, ale o niej
bezpośrednio już w domu.- do celu zostało nam jeszcze jakieś 10
minut jazdy i wiem, że muszę się uzbroić w cierpliwość bo
raczej nie ma możliwości, by udało mi się coś wyciągnąć ze
Zbyszka teraz. On jak mówi o niespodziance to nie rzuca słów na
wiatr. Zaparkowaliśmy pod naszym mieszkaniem i wysiedliśmy z
samochodu. Rozejrzałam się tak, jakbym nie była tu kilka lat.
Wpadałam do domu, brałam prysznic, kilka rzeczy
najpotrzebniejszych i wracałam do szpitala.
-Zamkniesz
oczy, gdy wejdziemy do mieszkania? -spojrzałam na niego z lekkim
przekąsem, ale szybko skinęłam głową. Jeśli to dla niego takie
ważne, to zrobię mu tą przyjemność. Kiedy przekroczyliśmy próg
mieszkania, zrobiłam to o co poprosił mnie wcześniej. Zamknęłam
oczy i dałam się poprowadzić Zbyszkowi w kierunku pokoju, który
przypomina graciarnię. Nie musiałam mieć otwartych oczu by
wiedzieć gdzie idę. Jakoś dziwnie nie cuchnie z tego pokoju
starymi butami czy różnymi odżywkami sportowymi, które powodują
u mnie odruch wymiotny.
-Możesz
otworzyć. To jest moja niespodzianka dla ciebie i naszej córki.
Wierzę, że Amelka wyzdrowieje i już nie długo wszystko będzie
tak, jak być powinno. Zobaczysz, w tym łóżeczku będzie cichutko
spało nasze maleństwo, będziemy chodzić z tym wózkiem na
spacery. Te książeczki będziemy czytać Meli, kiedy będzie
większa. Będziemy rodziną jak z obrazka, ja w to wierzę.- jego
słowa nie docierały do mnie tak, jak powinny. W momencie gdy
otworzyłam oczy i zobaczyłam jaką metamorfozę przeszedł ten
pokój, odcięłam się od rzeczywistości. Mój mąż stworzył
wspaniałe miejsce dla Amelki. W tym całym zamieszaniu zapomniałam,
że nie zdążyłam nic przygotować na przyjazd córki do domu. O
wszystkim pomyślał. Tyle razy zarzekał się, że posprząta w tym
pokoju, ale odkładał to z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc. W
końcu się za to zabrał, a efekt jest piorunujący. Podeszłam do
dębowego łóżeczka z różową karuzelą nad nim i przejechałam
dłonią po barierce. Pomieszczenie utrzymane jest w różowym
kolorze, idealnym dla naszej małej dziewczynki.
-Dziękuję Zbyszku. Wiem, że przez ostatni czas zachowywałam się źle
wobec ciebie. Nie potrafiłam dopuścić się do siebie i spróbować
razem zmierzyć się z chorobą Meli. Ty mimo wszystko się nie
poddajesz i właśnie za to cię kocham. Inny na twoim miejscu już
dawno by się poddał, a ty tego nie robisz. Walczysz o naszą córkę
i nasze małżeństwo. Obiecuję się, że gdy to wszystko się
skończy, będę dla ciebie żoną na jaką zasługujesz.- podeszłam
do niego i wspinając się na palce pocałowałam go. Nie tak jak
stara ciotka. Pocałowałam go tak, jak żona spragniona czułości
męża. Dosłownie spragniona. Gdy poczułam ciepło jego ust na
swoich wargach, moje ciało ogarnęła potrzeba czułości i
bliskości. Na chwilę odrzuciłam od siebie czarne myśli i złe
scenariusze. Nie mogłam się od niego oderwać. Całowałam go i
całowałam, aż w końcu on przejął inicjatywę. Wziął mnie na
ręce i przeniósł do sypialni. Miałam ugotować dla nas kolację.
-Zbyszek…-
pisnęłam cichutko, gdy jego zęby przyjemnie drażniły mój płatek
ucha. Oddałam się bez reszty pożądaniu. Postawiłam na instynkty,
które potrzebowałam zaspokoić. Zaczęliśmy pozbywać się ubrań
z prędkością światła. Pieściliśmy wzajemnie swoje
najintymniejsze części ciała. Przez ten czas nie zapomniałam jak
należy podnieść pożądanie siatkarza do granic możliwości.
-Jesteś
tylko moja. Moja i tylko moja na zawsze. Nigdy nie przestawaj w to
wierzyć.-wierzę i nigdy nie przestanę. Zwłaszcza w takich
sytuacjach, kiedy coś nie idzie i jest pod górkę muszę wierzyć,
że nie jestem sama i nie muszę przed całym światem udawać jaka
jestem dzielna. Mam męża, najlepszego na świecie. Muszę poświęcić
mu tyle uwagi, na ile zasługuje. Westchnęłam głośno, gdy jego
członek znalazł się we mnie. Pierwsze jego pchnięcia były
powolne i wyważone, ale każdy kolejny wzmagał na sile, a mi
zaczynało odpowiadać takie zmienne tempo. Oboje nie jesteśmy teraz
w formie, dlatego nasze miłosne igraszki nie miały prawa trwać
dłużej niż trwały. Moje oczy walczyły ze snem. Oparłam głowę
na ramieniu Zbyszka i wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca.
Jego ton uspokoił mnie na tyle, że odpłynęłam spokojnie w
ramiona Morfeusza. Jeszcze przez chwilę czułam na swoim policzku
jego oddech i usta na czole, ale już nie miałam siły reagować.
Zasnęłam. Pierwszy raz spokojnie od dłuższego czasu. Z nadzieją,
że obudzę się w lepszej rzeczywistości, już bez choroby Meli…
~*~
Skończyłam już to opowiadanie, dziś napisałam epilog. Chyba tak zadziało na mnie mistrzostwo :)))
:)
OdpowiedzUsuńTeraz będzie wszystko dobrze! Musi być dobrze! Melka walczy, jest dzielna i waleczna jak jej tata i piękna jak jej mama, więc oni muszę być całą rodziną szczęśliwi! Malutka przejdzie operacje i zamieszka w swoim pięknym, różowym pokoju stworzonym przez Zbyszka i ich przyjaciół i będzie dorastać kochana przez wszystkich, no i jest jeszcze Ala, nie zapominamy o niej, ona też z nimi zamieszka. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńWierzę! Chcę wierzyć, że oni będą szczęśliwi i będą tyko dla siebie! Melka będzie zdrowa, a oni doczekają się kolejnych małych, pulchnych dzieciątek. Tak właśnie będzie i innej opcji nie biorę pod uwagę!
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie i na dziwić się nie moge;DD Jest świetne. Komentuję dopiero tutaj. Ale wszystkie rozdziały suuper <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że będą szczęśliwi i ich córka wyzdrowieje. Będą mogli wtedy stworzyć rodzinę o jakiej marzyli. Pozdrawiam i do następnego. Gośka ^^