środa, 27 sierpnia 2014

Dwudziestkatrójka

Diagnoza lekarzy brzmi jak wyrok. Przełożenie wielkich pni tętniczych niewiele mi mówi, ale lekarze dają nadzieje. Podobno przy tej wadzie serca dzieci są normalnie donoszone, rodzą się w odpowiednich rozmiarach, ale niestety zdarza się tak, że umierają w pierwszej dobie po urodzeniu. Od razu na samym początku lekarz uprzedził mnie, że najprawdopodobniej nie uda mi się donosić ciąży do samego końca, dlatego będę przygotowywana do cesarskiego cięcia i na tyle wcześnie się ono odbędzie, by nie zagrażało życiu dziecka. Zaraz po narodzinach nasza córeczka zostanie przewieziona do specjalistycznego szpitala w którym odbędzie się jedna z wielu operacji. Przeżywam niewyobrażalny strach o nią, ale nie zamierzam się poddawać i chować głowy w piasek. Wszystkim odwiedzającym mnie powtarzam, że urodzę małą Amelkę, a ona sobie poradzi i wyzdrowieje. Wybraliśmy ze Zbyszkiem już imię. Oboje o nim myśleliśmy, gdyby miała urodzić się nam córka. Wzięliśmy też ślub. Michał przywiózł księdza do szpitala, przyjechało też kilkoro gości zaproszonych na uroczystość. Jest mi niesamowicie przykro, że wesele nie odbyło się tak, jak planowaliśmy, ale nie miałam na to większego wpływu. Już drugi miesiąc leżę w szpitalu, zostały mi jeszcze przynajmniej dwa. Dla dziecka jestem w stanie znieść wiele, dlatego nie krzywduję sobie, że leżę jak placek w jednym miejscu przez tak długi czas. Siły dodaje mi ustawione na szafce zdjęcie USG Meli i Ali oraz obrączka z białego złota<klik> na serdecznym palcu. Miłość Zbyszka jest niesamowita, daje mi tyle energii, że aż się sama sobie dziwię. Dawniej taka sytuacja by mnie bankowo złamała, a teraz jestem gotowa chwycić rękawicę rzuconą mi przez los. Jest jeszcze coś jeszcze. To ogromna antyrama ze zdjęć polskiej reprezentacji siatkarzy, którzy zdobyli złoty medal na wrześniowych Mistrzostwach Europy. Poprosiłam mamę Zbyszka, by przywiozła mi do szpitalnej sali telewizor, bym mogła oglądać zmagania chłopaków na bułgarskich i włoskich parkietach. Lekarze odradzali mi to, ale ja się uparłam obiecując, że nie będę się denerwować. Wiedziałam, że będzie to nie możliwe, ale nie chciałam tego odpuścić. Finał Polaków z Bułgarami przejdzie do historii. W pamięci cały czas miałam nasz półfinał z Ligi Światowej z 2012 roku i tą chuczącą publiczność, która w dość wymowny sposób chciała pomóc swojej reprezentacji. Podczas europejskiego czempionatu sędziowie robili wszystko, by doprowadzić swoich gospodarzy do finału. W mniejszym stopniu działali na korzyść Włochów, co poskutkowało przegraną nie tylko w półfinale z nami, ale też i brakiem zwycięstwa w meczu o trzecie miejsce z Rosjanami. To właśnie w meczu z naszymi wschodnimi sąsiadami Bułgarzy otrzymali kilka prezentów, które pozwoliły im wygrać ten mecz. W meczu z nami też nie odbyło się bez sędziowskich kaczek i przegrywanego meczu 2:0 w setach.
Przyznam szczerze, że przestałam wierzyć w końcowy sukces, bo walka nie tylko z przeciwnikiem, ale też i z sędziami, do najłatwiejszych nie należy. Nasi chłopcy jednak właśnie po tym drugim secie wznieśli się na szczyt swoich możliwości, nie dając Bułgarom dojść do słowa. Czwarty set też rozgrywał się pod dyktando naszych i o losach złotego medalu miał decydować tie-break. Emocje sięgały zenitu…

Obiecałam wszystkim że nie będę się denerwować, ale nie jest to takie łatwe, gdy polska reprezentacja przez ponad godzinę znajdowała się w piekle, by w tie-breaku sukcesywnie zbliżać się do nieba.
-Pani Tosiu proszę się uspokoić!- przy moim łóżku pojawiła się pielęgniarka, bo moje parametry na monitorze gwałtownie zaczęły się zmieniać. Bagatelizuję sprawę, machając ręką. Jak ja mam się uspokoić jak Zbyszek właśnie zepsuł zagrywkę przy stanie 12:12?! Nie powinnam być na niego złego, bo zakończył swoimi mocnymi i pewnymi atakami kilka akcji pod rząd, ale ta zepsuta zagrywka w tym momencie nie była potrzebna. Czy jest w Polsce jakiś siatkarski kibic, który lubi reprezentację Bułgarii? Ja nigdy nie darzyłam ich sympatią, a jeśli teraz się będzie miał okazać, że pozbawią nas złotego medalu ważnej imprezy, to chyba nigdy nie pojadę na wakacje do Bułgarii.
-Taaaak!- krzyknęłam rozentuzjazmowana, gdy Bartek Kurek i Piotrek Nowakowski zablokowali atak Sokołova. Procentują teraz mecze rozegrane przeciwko sobie we włoskiej Serie A. Jeszcze tylko dwa małe punkty i będziemy w niebie. Może wreszcie na twarz Zbyszka wpłynie uśmiech? Może wreszcie oderwie się od tego co nas spotkało? Przeprowadziliśmy wiele rozmów na ten temat. Miał nawet pomysł, by zrezygnować z wyjazdu na południe Europy i zostać tu na miejscu ze mną. Stanowczo zaprotestowałam. Jego obecność tutaj nic nie zmieni, a mi byłoby na pewno gorzej ze świadomością, że po części przeze mnie Zbyszek nie może realizować założonych przez siebie celów na ten sezon. Nawet nie zauważyłam, że obok mojego łóżka pojawił się ordynator i jeszcze dwie inne pielęgniarki. Oczywiście wszystko po to, by w razie czego móc udzielić mi pomocy, ale po kilkunastu sekundach patrzenia na ten horror i oni wciągnęli się w kibicowanie.
-No co on robi?! W takim momencie zagrać w aut?!- pani Stefania, salowa tutejszego szpitala, strasznie denerwuje się, gdy Bartek Kurek zagrywa potężnie, ale jednak niecelnie. Zastanawiam się czy im się czasem coś nie pomyliło, bo to jest tie-break, a nie regularny set i wynik 19:19 nie jest normalny. Pamiętam czasy, gdy mecz z Bułgarią zawsze był pewnie wygrany i bez większych problemów. Od jakiegoś czasu nie wychodzi nam ta sztuka zbyt dobrze, ale może właśnie ten mecz będzie przełamaniem? Aleksiev pomylił się w ataku i znów mieliśmy piłkę na wagę złotego medalu Mistrzostw Europy. Na zagrywkę poszedł Zbyszek, a ja odwróciłam wzrok. Nie chciałam na to patrzeć. Zacisnęłam tylko mocno kciuki i szepnęłam ciche „Proszę”.
-TAAAAAAAAAAAAAAAAAAK!

Kiedy zamknęłam oczy nie mogłam zobaczyć, że Zbyszek przed tą zagrywką wyciągnął spod koszulki obrączkę i pocałował ją. Potem w wielu wywiadach mówił, że myślał wtedy o mnie i o Meli. W tym momencie wszyscy dowiedzieli się o naszym problemie i pojawiło się wiele ciepłych słów ze strony zawodników i kibiców. Na adres szpitala spływają listy ze słowami otuchy i życzeniami zdrowia dla mnie i naszej córki. To miłe, że ludzie solidaryzują się z nami i nie jesteśmy dla nich tylko parą, którą można znaleźć na pierwszych stronach gazet, na kinkietach i bankietach. Piszą do mnie prości ludzie, którzy także wiele przeszli, a mimo wszystko stać ich na to, by wesprzeć mnie dobrym słowem.
-To co pani Tosiu? Zobaczymy co tam słychać u Meli?- na oddziale wszyscy w ten sposób mówią już o małej. Nikt chyba nie wyobraża sobie, że miałoby się coś nie powieść. Widzą, że daje z siebie maksimum i robię wszystko, by donosić ciążę, dlatego dają szansę na szczęśliwe rozwiązanie i pomyślne leczenie serduszka Amelki.
Mój lekarz prowadzący posmarował brzuch przezroczystą mazią i przejechał głowicą. Na ekranie pojawił się ciemny obraz, a na nim coraz mocniej zarysowująca się postać maleństwa. Obserwuję twarz lekarza i nie widzę, by znalazł coś niepokojącego w obrazie ultrasonograficznym. Może i jestem naiwna, ale zawsze cieszą mnie takie rzeczy i sprawiają, że poziom nadziei odrobinę wzrasta.
-A tak bije serduszko Amelki…- nie było tego wcześniej. Do tej pory nie słyszałam tego. W moich oczach niemal momentalnie pojawiły się łzy. Pomyślałam teraz o Zbyszku i o tym, że on też powinien to usłyszeć. Nie ma go teraz w Rzeszowie, jest w Warszawie, bo musi zająć się przez najbliższy czas pracą w kampaniach reklamowych.
-Panie doktorze mogłabym zadzwonić do męża?- zrozumiał w mig o co mi chodzi. Wiem, że telefon komórkowy i sprzęt medyczny nie są najlepszym połączeniem, ale medyk dopuścił ten wariant. Podał mi swoją komórkę, a ja wystukałam dobrze znany mi ciąg cyfr, składający się na numer telefonu Zbyszka. Szybko odebrał, bo już po drugim sygnale usłyszałam jego głos.
-To serduszko naszej Amelki…- lekarz przystawił telefon do głośnika. Płakałam, ale pierwszy ze szczęścia. Mocne bicie serduszka daje nadzieje, że Amelia poradzi sobie i da radę wyjść z choroby…

~*~
Zdobycie złotego medalu wiązało się nieuchronnie ze zwiększeniem częstotliwości pojawiania się siatkarzy w mediach. Zaproszenia do programów, do reklam czy sesji zdjęciowych mnożą się z dnia na dzień i nie da się od nich uciec. Próbowałem, ale jako członek złotej drużyny nie mogłem wymigać się od wszystkiego. Z chłopakami w kadrze mamy taką umowę, że zawsze dzielimy się tymi medialnymi obowiązkami, gdzie jest to oczywiście możliwe, bo są takie sytuacje, w których dostajemy imienne zaproszenie i nie możemy wysłać swojego zastępstwa. Mi w udziale przypadło ponowne wystąpienie w programie Kuby Wojewódzkiego. Odcinek z moim udziałem ma być transmitowany dopiero za dwa tygodnie, ale musimy nagrać go już teraz ze względu na moje zobowiązania klubowe. Do studia jadę za jakąś godzinę. Zatrzymałem się u rodziców, choć początkowo planowałem pobyt w moim byłym mieszkaniu na Mokotowie. To Tosia namówiła mnie do tego, bym spędził trochę czasu z rodzicami, bo gdy pojawi się Mela to przez jakiś czas aż do końca jej leczenia nie będziemy myśleć o niczym innym. Nie widzę innej możliwości, jak tylko szczęśliwe zakończenie tego koszmaru. Należy nam się taki obrót sprawy jak psu zupa. Tyle już przeszliśmy, ciągle mieliśmy pod górę i gdyTosia zaszła w ciążę miałem nadzieję, że pasmo naszych trosk skończyło się raz na zawsze i od tego momentu będzie tylko lepiej. Niestety mocno się przeliczyliśmy, bo zaraz potem przyszła wiadomość o wadzie serca. Od tego czasu żyję tak jakby w dwóch naturach. Dla świata, a przede wszystkim dla Tosi, jestem Zbyszkiem, który się nie poddaje i uparcie wierzy, że wszystko dobrze się skończy. Staram się dodawać otuchy żonie i wspierać ją, bo to głównie na niej skupia się teraz ten ciężar, by doprowadzić ciążę do szczęśliwego rozwiązania. Leżenie tak długi czas plackiem w szpitalu na pewno nie należy do najprzyjemniejszych, ale widzę w jej oczach determinację i wolę walki. Mnie brakuje jej wtedy, gdy jestem sam. W takich przypadkach wychodzi ze mnie ta druga strona Zbyszka. Zdarza mi się usiąść i rozpłakać. Zdarza mi się nie powstrzymać łez, gdy mijam młode małżeństwa z wózkiem czy z dzieckiem na rękach. Zdarza mi się zazdrościć tym, którzy na ławce w parku z czułością dotykają brzuchów swoich partnerek i w niewysłowionej euforii oczekują potomka. Jestem zły, że w naszym przypadku nie może tak być, ale są to tylko chwilowe momenty, gdzie nie panuję do końca nad emocjami. Szybko potrafię się ogarnąć i wierzyć z całych sił, że się uda.
-Zbyszek! Chodź, bo Tosia dzwoni!- zbiegam po schodach na dół. Zawsze, gdy chodzi o telefon od żony dostaję przyspieszenia, a serce mimo wszystko zamiera na chwilę ze strachu o informacje, które mogę usłyszeć. Odbieram pospiesznie połączenie, a moim uszu dobiega łamiący się głos Antosi:
To serduszko naszej Amelki…
W oczach odbija mi się miarowe bicie serca. Płaczę jak dzieciak. Słucham jak zahipnotyzowany i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że mogę włączyć głośnik i pozwolić moim rodzicom wsłuchać się w ten rytm. Najpiękniejsza melodia na świecie.
-To serduszko Amelki…- mama wybucha spazmatycznym płaczem, ale jest to raczej płacz z radości. Tata także jest wzruszony. Dotyka mojego ramienia. Stoimy na środku kuchni i słuchamy. To bicie serca nam wszystkim dodaje wiary. Ta mała istota nieprawdopodobnie chce żyć i walczy z chorobą, na co mamy niezbite dowody. Chciałbym, żeby to połączenie nigdy się nie kończyło. Chciałbym codziennie słyszeć to serce.
-Słyszysz Leon? To nasza wnusia!- rodzice przytulają się ze szczęścia. Przed nami jeszcze długa droga do pełni szczęścia, ale jest to jakieś światełko w tunelu, porządny zastrzyk nadziei na miesiące oczekiwania na poród. 


~*~
Uświadamiam sobie, że wymyśliłam mocno innego Zbyszka, bo przecież ten realny Zibi nie odmówiłby udziału w reklamie nie? Patrząc na sytuację w naszej kadrze nie wiem czy będzie grał w kadrze na przyszłorocznych ME, ale sytuacja pokazała, że nikt nie może być pewny, bo pewność niepewna. Mistrzostwa Świata już dosłownie za chwilę! Oby było dobrze!
Pozdrawiam, Paulinkaa:***

3 komentarze:

  1. Cały czas muszą walczyć. O siebie, o Alę, teraz o Amelię. Wzruszająca scena z serduszkiem i ze mnie wycisnęła łzy. Wszyscy pokochali to dziecko, zanim się jeszcze urodziło. Musi w końcu się zjawić i pozwolić rodzicom się kochać.
    Bohaterowie z naszych opowiadań chyba zawsze różnią się od oryginałów. W końcu w pewnym momencie stają się naszymi Zbyszkami, Michałami itd. Żyją swoim życiem, czyż nie? ;)
    Z racji iż uwielbiam się tu zjawiać i czytać odcinki, to oszczędź cierpienia bohaterom :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Usłyszeć bicie serduszka swojego dziecka to jest tak niesamowite uczucie, że przebić je może tylko to jk pierwszy raz tą kruszynkę weźmiesz w ramiona. Nie wiem czy Zbyszek i Tosia zaznają tego szczęścia ale wiem, że jeśli temu dziecku coś się stanie to oboje się nie pozbierają! Ich życie to ciągła walka o coś co inni mają z urzędu ale może to scementuje ich związek tak, że żadna burza go nie naruszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wycisnęłaś ze mnie dzisiejszego ranka tyle łez, wiesz o tym! Najpierw jak przeczytałam o chorobie małej Meli, dla mnie to zawsze niepojęte, dlaczego takie maleńkie niewinne istotki muszą tak cierpieć, przecież one nic nikomu nie zrobiły, po prostu chcą żyć. A potem kiedy doszło do momentu, kiedy usłyszeli bicie jej serduszka i już zupełnie się rozkleiłam!

    Oni muszą być szczęśliwi, muszą!

    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń