środa, 27 sierpnia 2014

Dwudziestkatrójka

Diagnoza lekarzy brzmi jak wyrok. Przełożenie wielkich pni tętniczych niewiele mi mówi, ale lekarze dają nadzieje. Podobno przy tej wadzie serca dzieci są normalnie donoszone, rodzą się w odpowiednich rozmiarach, ale niestety zdarza się tak, że umierają w pierwszej dobie po urodzeniu. Od razu na samym początku lekarz uprzedził mnie, że najprawdopodobniej nie uda mi się donosić ciąży do samego końca, dlatego będę przygotowywana do cesarskiego cięcia i na tyle wcześnie się ono odbędzie, by nie zagrażało życiu dziecka. Zaraz po narodzinach nasza córeczka zostanie przewieziona do specjalistycznego szpitala w którym odbędzie się jedna z wielu operacji. Przeżywam niewyobrażalny strach o nią, ale nie zamierzam się poddawać i chować głowy w piasek. Wszystkim odwiedzającym mnie powtarzam, że urodzę małą Amelkę, a ona sobie poradzi i wyzdrowieje. Wybraliśmy ze Zbyszkiem już imię. Oboje o nim myśleliśmy, gdyby miała urodzić się nam córka. Wzięliśmy też ślub. Michał przywiózł księdza do szpitala, przyjechało też kilkoro gości zaproszonych na uroczystość. Jest mi niesamowicie przykro, że wesele nie odbyło się tak, jak planowaliśmy, ale nie miałam na to większego wpływu. Już drugi miesiąc leżę w szpitalu, zostały mi jeszcze przynajmniej dwa. Dla dziecka jestem w stanie znieść wiele, dlatego nie krzywduję sobie, że leżę jak placek w jednym miejscu przez tak długi czas. Siły dodaje mi ustawione na szafce zdjęcie USG Meli i Ali oraz obrączka z białego złota<klik> na serdecznym palcu. Miłość Zbyszka jest niesamowita, daje mi tyle energii, że aż się sama sobie dziwię. Dawniej taka sytuacja by mnie bankowo złamała, a teraz jestem gotowa chwycić rękawicę rzuconą mi przez los. Jest jeszcze coś jeszcze. To ogromna antyrama ze zdjęć polskiej reprezentacji siatkarzy, którzy zdobyli złoty medal na wrześniowych Mistrzostwach Europy. Poprosiłam mamę Zbyszka, by przywiozła mi do szpitalnej sali telewizor, bym mogła oglądać zmagania chłopaków na bułgarskich i włoskich parkietach. Lekarze odradzali mi to, ale ja się uparłam obiecując, że nie będę się denerwować. Wiedziałam, że będzie to nie możliwe, ale nie chciałam tego odpuścić. Finał Polaków z Bułgarami przejdzie do historii. W pamięci cały czas miałam nasz półfinał z Ligi Światowej z 2012 roku i tą chuczącą publiczność, która w dość wymowny sposób chciała pomóc swojej reprezentacji. Podczas europejskiego czempionatu sędziowie robili wszystko, by doprowadzić swoich gospodarzy do finału. W mniejszym stopniu działali na korzyść Włochów, co poskutkowało przegraną nie tylko w półfinale z nami, ale też i brakiem zwycięstwa w meczu o trzecie miejsce z Rosjanami. To właśnie w meczu z naszymi wschodnimi sąsiadami Bułgarzy otrzymali kilka prezentów, które pozwoliły im wygrać ten mecz. W meczu z nami też nie odbyło się bez sędziowskich kaczek i przegrywanego meczu 2:0 w setach.
Przyznam szczerze, że przestałam wierzyć w końcowy sukces, bo walka nie tylko z przeciwnikiem, ale też i z sędziami, do najłatwiejszych nie należy. Nasi chłopcy jednak właśnie po tym drugim secie wznieśli się na szczyt swoich możliwości, nie dając Bułgarom dojść do słowa. Czwarty set też rozgrywał się pod dyktando naszych i o losach złotego medalu miał decydować tie-break. Emocje sięgały zenitu…

Obiecałam wszystkim że nie będę się denerwować, ale nie jest to takie łatwe, gdy polska reprezentacja przez ponad godzinę znajdowała się w piekle, by w tie-breaku sukcesywnie zbliżać się do nieba.
-Pani Tosiu proszę się uspokoić!- przy moim łóżku pojawiła się pielęgniarka, bo moje parametry na monitorze gwałtownie zaczęły się zmieniać. Bagatelizuję sprawę, machając ręką. Jak ja mam się uspokoić jak Zbyszek właśnie zepsuł zagrywkę przy stanie 12:12?! Nie powinnam być na niego złego, bo zakończył swoimi mocnymi i pewnymi atakami kilka akcji pod rząd, ale ta zepsuta zagrywka w tym momencie nie była potrzebna. Czy jest w Polsce jakiś siatkarski kibic, który lubi reprezentację Bułgarii? Ja nigdy nie darzyłam ich sympatią, a jeśli teraz się będzie miał okazać, że pozbawią nas złotego medalu ważnej imprezy, to chyba nigdy nie pojadę na wakacje do Bułgarii.
-Taaaak!- krzyknęłam rozentuzjazmowana, gdy Bartek Kurek i Piotrek Nowakowski zablokowali atak Sokołova. Procentują teraz mecze rozegrane przeciwko sobie we włoskiej Serie A. Jeszcze tylko dwa małe punkty i będziemy w niebie. Może wreszcie na twarz Zbyszka wpłynie uśmiech? Może wreszcie oderwie się od tego co nas spotkało? Przeprowadziliśmy wiele rozmów na ten temat. Miał nawet pomysł, by zrezygnować z wyjazdu na południe Europy i zostać tu na miejscu ze mną. Stanowczo zaprotestowałam. Jego obecność tutaj nic nie zmieni, a mi byłoby na pewno gorzej ze świadomością, że po części przeze mnie Zbyszek nie może realizować założonych przez siebie celów na ten sezon. Nawet nie zauważyłam, że obok mojego łóżka pojawił się ordynator i jeszcze dwie inne pielęgniarki. Oczywiście wszystko po to, by w razie czego móc udzielić mi pomocy, ale po kilkunastu sekundach patrzenia na ten horror i oni wciągnęli się w kibicowanie.
-No co on robi?! W takim momencie zagrać w aut?!- pani Stefania, salowa tutejszego szpitala, strasznie denerwuje się, gdy Bartek Kurek zagrywa potężnie, ale jednak niecelnie. Zastanawiam się czy im się czasem coś nie pomyliło, bo to jest tie-break, a nie regularny set i wynik 19:19 nie jest normalny. Pamiętam czasy, gdy mecz z Bułgarią zawsze był pewnie wygrany i bez większych problemów. Od jakiegoś czasu nie wychodzi nam ta sztuka zbyt dobrze, ale może właśnie ten mecz będzie przełamaniem? Aleksiev pomylił się w ataku i znów mieliśmy piłkę na wagę złotego medalu Mistrzostw Europy. Na zagrywkę poszedł Zbyszek, a ja odwróciłam wzrok. Nie chciałam na to patrzeć. Zacisnęłam tylko mocno kciuki i szepnęłam ciche „Proszę”.
-TAAAAAAAAAAAAAAAAAAK!

Kiedy zamknęłam oczy nie mogłam zobaczyć, że Zbyszek przed tą zagrywką wyciągnął spod koszulki obrączkę i pocałował ją. Potem w wielu wywiadach mówił, że myślał wtedy o mnie i o Meli. W tym momencie wszyscy dowiedzieli się o naszym problemie i pojawiło się wiele ciepłych słów ze strony zawodników i kibiców. Na adres szpitala spływają listy ze słowami otuchy i życzeniami zdrowia dla mnie i naszej córki. To miłe, że ludzie solidaryzują się z nami i nie jesteśmy dla nich tylko parą, którą można znaleźć na pierwszych stronach gazet, na kinkietach i bankietach. Piszą do mnie prości ludzie, którzy także wiele przeszli, a mimo wszystko stać ich na to, by wesprzeć mnie dobrym słowem.
-To co pani Tosiu? Zobaczymy co tam słychać u Meli?- na oddziale wszyscy w ten sposób mówią już o małej. Nikt chyba nie wyobraża sobie, że miałoby się coś nie powieść. Widzą, że daje z siebie maksimum i robię wszystko, by donosić ciążę, dlatego dają szansę na szczęśliwe rozwiązanie i pomyślne leczenie serduszka Amelki.
Mój lekarz prowadzący posmarował brzuch przezroczystą mazią i przejechał głowicą. Na ekranie pojawił się ciemny obraz, a na nim coraz mocniej zarysowująca się postać maleństwa. Obserwuję twarz lekarza i nie widzę, by znalazł coś niepokojącego w obrazie ultrasonograficznym. Może i jestem naiwna, ale zawsze cieszą mnie takie rzeczy i sprawiają, że poziom nadziei odrobinę wzrasta.
-A tak bije serduszko Amelki…- nie było tego wcześniej. Do tej pory nie słyszałam tego. W moich oczach niemal momentalnie pojawiły się łzy. Pomyślałam teraz o Zbyszku i o tym, że on też powinien to usłyszeć. Nie ma go teraz w Rzeszowie, jest w Warszawie, bo musi zająć się przez najbliższy czas pracą w kampaniach reklamowych.
-Panie doktorze mogłabym zadzwonić do męża?- zrozumiał w mig o co mi chodzi. Wiem, że telefon komórkowy i sprzęt medyczny nie są najlepszym połączeniem, ale medyk dopuścił ten wariant. Podał mi swoją komórkę, a ja wystukałam dobrze znany mi ciąg cyfr, składający się na numer telefonu Zbyszka. Szybko odebrał, bo już po drugim sygnale usłyszałam jego głos.
-To serduszko naszej Amelki…- lekarz przystawił telefon do głośnika. Płakałam, ale pierwszy ze szczęścia. Mocne bicie serduszka daje nadzieje, że Amelia poradzi sobie i da radę wyjść z choroby…

~*~
Zdobycie złotego medalu wiązało się nieuchronnie ze zwiększeniem częstotliwości pojawiania się siatkarzy w mediach. Zaproszenia do programów, do reklam czy sesji zdjęciowych mnożą się z dnia na dzień i nie da się od nich uciec. Próbowałem, ale jako członek złotej drużyny nie mogłem wymigać się od wszystkiego. Z chłopakami w kadrze mamy taką umowę, że zawsze dzielimy się tymi medialnymi obowiązkami, gdzie jest to oczywiście możliwe, bo są takie sytuacje, w których dostajemy imienne zaproszenie i nie możemy wysłać swojego zastępstwa. Mi w udziale przypadło ponowne wystąpienie w programie Kuby Wojewódzkiego. Odcinek z moim udziałem ma być transmitowany dopiero za dwa tygodnie, ale musimy nagrać go już teraz ze względu na moje zobowiązania klubowe. Do studia jadę za jakąś godzinę. Zatrzymałem się u rodziców, choć początkowo planowałem pobyt w moim byłym mieszkaniu na Mokotowie. To Tosia namówiła mnie do tego, bym spędził trochę czasu z rodzicami, bo gdy pojawi się Mela to przez jakiś czas aż do końca jej leczenia nie będziemy myśleć o niczym innym. Nie widzę innej możliwości, jak tylko szczęśliwe zakończenie tego koszmaru. Należy nam się taki obrót sprawy jak psu zupa. Tyle już przeszliśmy, ciągle mieliśmy pod górę i gdyTosia zaszła w ciążę miałem nadzieję, że pasmo naszych trosk skończyło się raz na zawsze i od tego momentu będzie tylko lepiej. Niestety mocno się przeliczyliśmy, bo zaraz potem przyszła wiadomość o wadzie serca. Od tego czasu żyję tak jakby w dwóch naturach. Dla świata, a przede wszystkim dla Tosi, jestem Zbyszkiem, który się nie poddaje i uparcie wierzy, że wszystko dobrze się skończy. Staram się dodawać otuchy żonie i wspierać ją, bo to głównie na niej skupia się teraz ten ciężar, by doprowadzić ciążę do szczęśliwego rozwiązania. Leżenie tak długi czas plackiem w szpitalu na pewno nie należy do najprzyjemniejszych, ale widzę w jej oczach determinację i wolę walki. Mnie brakuje jej wtedy, gdy jestem sam. W takich przypadkach wychodzi ze mnie ta druga strona Zbyszka. Zdarza mi się usiąść i rozpłakać. Zdarza mi się nie powstrzymać łez, gdy mijam młode małżeństwa z wózkiem czy z dzieckiem na rękach. Zdarza mi się zazdrościć tym, którzy na ławce w parku z czułością dotykają brzuchów swoich partnerek i w niewysłowionej euforii oczekują potomka. Jestem zły, że w naszym przypadku nie może tak być, ale są to tylko chwilowe momenty, gdzie nie panuję do końca nad emocjami. Szybko potrafię się ogarnąć i wierzyć z całych sił, że się uda.
-Zbyszek! Chodź, bo Tosia dzwoni!- zbiegam po schodach na dół. Zawsze, gdy chodzi o telefon od żony dostaję przyspieszenia, a serce mimo wszystko zamiera na chwilę ze strachu o informacje, które mogę usłyszeć. Odbieram pospiesznie połączenie, a moim uszu dobiega łamiący się głos Antosi:
To serduszko naszej Amelki…
W oczach odbija mi się miarowe bicie serca. Płaczę jak dzieciak. Słucham jak zahipnotyzowany i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że mogę włączyć głośnik i pozwolić moim rodzicom wsłuchać się w ten rytm. Najpiękniejsza melodia na świecie.
-To serduszko Amelki…- mama wybucha spazmatycznym płaczem, ale jest to raczej płacz z radości. Tata także jest wzruszony. Dotyka mojego ramienia. Stoimy na środku kuchni i słuchamy. To bicie serca nam wszystkim dodaje wiary. Ta mała istota nieprawdopodobnie chce żyć i walczy z chorobą, na co mamy niezbite dowody. Chciałbym, żeby to połączenie nigdy się nie kończyło. Chciałbym codziennie słyszeć to serce.
-Słyszysz Leon? To nasza wnusia!- rodzice przytulają się ze szczęścia. Przed nami jeszcze długa droga do pełni szczęścia, ale jest to jakieś światełko w tunelu, porządny zastrzyk nadziei na miesiące oczekiwania na poród. 


~*~
Uświadamiam sobie, że wymyśliłam mocno innego Zbyszka, bo przecież ten realny Zibi nie odmówiłby udziału w reklamie nie? Patrząc na sytuację w naszej kadrze nie wiem czy będzie grał w kadrze na przyszłorocznych ME, ale sytuacja pokazała, że nikt nie może być pewny, bo pewność niepewna. Mistrzostwa Świata już dosłownie za chwilę! Oby było dobrze!
Pozdrawiam, Paulinkaa:***

środa, 20 sierpnia 2014

Dwudziestkadwójka

To jest mój dzień, nasz dzień. Nie śpię już od 6 rano. Umówiłam się ze Zbyszkiem, że będę spała w mieszkaniu Kubiaków w Warszawie, a on w swoim rodzinnym domu. Ślub odbędzie się w parafialnym kościele rodziny Bartmanów, a wesele w Serocku. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie odbyło się wesele państwa Lewandowskich. Mam tylko nadzieję, że nasz dzień nie będzie śledzony z helikoptera, a ilość fotoreporterów nie przewyższy ilości gości, a jest ich naprawdę dużo, prawie wszyscy siatkarze polskiej reprezentacji na czele z trenerami, również tymi klubowymi Zbyszka.
Przetarłam oczy i od razu rzucił mi się widok sukni ślubnej<klik> powieszonej na szafie. Połyskujący na palcu zaręczynowy pierścionek i buty<klik>, w których zamierzam przetańczyć całą noc. Co prawda nie mogłam zaszaleć z wysokością obcasa i najpewniej przy Zbyszku będę wyglądać jak młodsza siostrzyczka, ale lekarz stanowczo odradził mi 12-centymetrową platformę. Posłuchałam pokornie.
-Nie śpisz?
-Nie mogę już. To normalne, że boli mnie żołądek?- bo boli jak jasna cholera. W ogóle ostatnio nie czuję się najlepiej, ale nie mówię tego nikomu, bo nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. To pewnie tylko i wyłącznie moje fanaberie, które potęguje we mnie przedślubny stres.
-Oczywiście kochanie. Nawet nie chce sobie przypominać tego co ja przeżyłam w dniu swojego ślubu do momentu, w którym zobaczyłam Kubiaka w ślubnym garniturze. Tobie też odejdzie stres, gdy już będziesz trzymała go za rękę. Skup się dziś tylko na sobie i nie myśl o nieprzyjemnościach, bo to nie jest odpowiedni czas na to.- Monika ma rację. Nie będę dziś myśleć o tym co mnie martwi. Chcę stanąć uśmiechnięta przed ołtarzem i cieszyć się tym dniem. Wstałam z łóżka i podeszłam do potężnego skrawka białego materiału. Zamknęłam oczy.
-Tosia wszystko w porządku? Coś cię boli?- kiwam przecząco głową. Konkretnie nic mnie nie boli, ale czuję jakiś taki niepokój w sobie, że coś będzie nie tak. Coraz większymi krokami zbliża się dzień badania. Ustaliliśmy ze Zbyszkiem, że będziemy wtedy razem. Z boku może wyglądać tak, że to tylko ja przeżywam, ale ja wiem, że mój przyszły mąż także się denerwuje, ale nie okazuje tego, by nie denerwować mnie.
-Monia, jest OK. Chodźmy zjeść śniadanie, bo mały Bartman daje mi się już we znaki i domaga się żarcia.- uśmiecham się i biorę brunetkę pod rękę. Schodzimy na dół najciszej jak potrafimy, by nie obudzić Michała i Krzysia. Nie wiem czy zjedzony banan z kawałkiem pasztetowej można nazwać najlepszym połączeniem, ale właśnie na to złapała mnie teraz ochota. Myślałam, że te wszystkie dziwne rzeczy jedzone podczas ciąży to są tylko wymysły filmów i książek, ale ja rzeczywiście mam jakiś spaczony smak i smakują mi dziwne rzeczy. Tłumaczę sobie to wszystko tym, że dzidzia tego potrzebuje, ale staram się też nie wychodzić z założenia, że teraz jem „ za dwoje”, bo będę wyglądać później jak trzydrzwiowa szafa, a taka opcja nie podoba mi się zbytnio.
-Fryzjer i kosmetyczka przychodzą po 11 jakoś. Do 16 powinnyśmy ze wszystkim zdążyć. Iwona z Krzyśkiem mają przyjechać tutaj, a reszta gości to chyba już prosto do kościoła.- cieszę się, że ją mam. Informuje mnie o wszystkim i trzyma rękę na pulsie. Do ostatniej chwili to Monika pilnowała spraw związanych z listą gości i to do niej dzwonili ci, którzy z jakichkolwiek przyczyn nie mogli pojawić się dzisiejszego dnia w Warszawie. Jest to naprawdę mała grupa gości, bo wszyscy pozostali z chęcią potwierdzili swoją obecność.
-Wiesz, że gdyby nie wy, Ignaczaki i Wojtaszki to my byśmy chyba nie wzięli tego ślubu. Ja nie mam do tego głowy i Zbyszek powinien myśleć teraz trochę więcej o siatkówce niż o menu weselnym czy kolorze balonów.- Bartman to człowiek wielu talentów, ale w konfrontacji z potrawami, przystawkami i napojami musiał uznać ich wyższość i wywiesić białą flagę. Łatwo powiedzieć, że chce się opcję „all in clusive”, ale trzeba samemu skomponować sobie menu, by goście wyszli szczęśliwi, najedzeni i wytańczeni do granic możliwości. Zespół muzyczny też skopiowaliśmy, tym razem od Kubiaków, bo impreza przy ich muzyce podobno była przednia.
-Na podziękowania przyjdzie czas jutro rano, jak już będziemy pewni, że wszystko się udało. Czuję, że wszystko będzie jak w bajce.- całuje mój policzek i uspokaja tym samym rozdygotane nerwy.
Po skończonym posiłku idę do łazienki i biorę szybki prysznic. W moim przypadku właściwsza byłaby kąpiel, ale nie mam na nią czasu, bo chcę jeszcze wyskoczyć na szybkie zakupy. Wstyd się przyznać, ale zapomniałam o rajstopach, a bez nich przecież nie mogę wystąpić. Może powinnam powiedzieć Monice, że wychodzę? Będzie się martwić, gdy nie będzie wiedziała gdzie jestem. Z drugiej strony jednak jak jej powiem, że muszę coś kupić to będzie chciała wyjść za mnie, a ja muszę się przewietrzyć. Zarzucam na siebie pierwszy lepszy ciuch i wychodzę na zewnątrz. Po drugiej stronie jest Rosmann, więc tam na pewno znajdę to, czego szukam. Przechodząc przez „zebrę” poczułam się jakoś dziwnie. Zakręciło mi się w głowie, ale nie cofnęłam się, bo już niejednokrotnie coś takiego mnie łapało i szybko znikało. Przecież jestem w ciąży, a to przecież taki normalny stan dla kobiety nie jest. 
-Wszystko w porządku?- musiałam przystanąć i oprzeć się przy ścianie, bo nie dawałam rady utrzymać się na nogach. Dlaczego akurat tego dnia musiały mnie złapać takie dolegliwości?! Owszem, mogłabym udawać silną i zdrową kobietę, ale nie bardzo mi to wychodzi, bo zapewne moja twarz przypomina teraz białą kartkę papieru. Pozwalam doprowadzić się do ławki i łapię kilka głębszych oddechów, by się dotlenić. Jeśli to nie pomoże, to będę musiała zadzwonić do Zbyszka albo Moniki. Nie chciałabym zepsuć nam tego szczególnego dnia, ale nie będę też igrać ze zdrowiem dziecka. Mam świadomość, że jestem w grupie ryzyka, bo już raz straciłam dziecko i nie chciałabym przeżyć tego ponownie. Może więc powinnam mieć w dupie ślub i jak gdyby nigdy nic zgłosić się do szpitala i poprosić lekarza by zrobił wszystko bym nie straciła dziecka? Wyciągam telefon i dzwonię do Zbyszka, ale nie odbiera, a we mnie potęguje się zdenerwowanie, gdy jak na złość nie mogę skontaktować się jeszcze z Moniką. No nic, już trochę lepiej się czuję, bo jakaś życzliwa osoba przyniosła mi kubek wody i się poprawiło. Podniosłam się z ławki z zamiarem powrotu do domu. Po rajstopy wyślę któregoś z Kubiaków, nie będę ryzykować. Wstałam i runęłam jak długa, wpadając w czyjeś ramiona.
-Mógłby pan wezwać w pogotowie? Jestem w ciąży i trochę się boję.- trochę? Boję się jak cholera!

~*~

W momencie w którym odebrałem telefon od Moniki, że Tosia znajduje się w szpitalu dostałem jakiegoś paraliżu. Można to porównać do stanu w jakim się znajdowałem, gdy dowiedziałem się o porwaniu Łukowskiej. Obawy dotyczące ciąży niestety sprawdziły się i musimy się z tym zmierzyć. Nie myślę w tym momencie o tym, że właśnie teraz powinniśmy przygotowywać się do ślubu. Założyłem na siebie pierwszy lepszy dres i wybiegłem z mieszkania.
-Kurwa mać!- zapomniałem, że wczoraj oddałem samochód do znajomego warsztatu, bo postanowiłem skorzystać z wizyty w stolicy. Szybko wróciłem się do domu, by zamówić taksówkę. Narobiłem takiego zamieszania, że obudziłem śpiącą w moim pokoju Alę. Zbiegła po schodach i mocno się do mnie przytuliła. Zaczęła płakać, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
-Żabko co się stało? Czemu płaczesz?- Alicja tak się cieszyła na dzień naszego ślubu, nie mogła go się doczekać tak samo jak i my wszyscy. Usiedliśmy na drewnianych schodach, by wytłumaczyć zaistniałą sytuację, choć nie powiem bym nie śpieszył się do szpitala.
-No to powiesz mi co się stało? Nie martw się o Tosię, bo wszystko na pewno będzie dobrze. Pojadę zaraz do szpitala i wszystkiego się dowiem. Zmykaj na górę i spróbuj się jeszcze położyć, bo musisz mieć siłę do tańca.-mierzwię jej włoski, ale ona wcale się nie uśmiecha. Coś wyraźnie musi ją trapić.
-Zbyszku ja bardzo kocham ciebie i Tosię i bardzo chciałabym z wami mieszkać. Cieszyłam się ze ślubu, ale kiedy dowiedziałam się o dzidziusiu to bardzo się wystraszyłam. To będzie wasze dziecko i będziecie je bardziej kochać niż mnie. Po co wam ja, skoro będzie dzidzia? Teraz wiem, że źle zrobiłam, ale przez chwilę myślałam, że nie chcę by to dziecko się urodziło. Tosia leży w szpitalu i to przeze mnie!- wybuchła głośnym szlochem, że aż moja mama wyszła na korytarz. Kazałem jej dać nam chwilę. Przytuliłem Alę mocno do siebie i próbowałem ją uspokoić. Oczywiście, że to nie jest jej wina, że Tosia leży teraz w szpitalu, ale niepokoi mnie tok myślenia małej Wolskiej. Myśmy jej nie mówili, że proces adopcyjny jest już w toku. Nie chcieliśmy jej rozczarowywać i powiedzieć dopiero wtedy, gdy wszystko będzie już wiadome na pewno.
-Kotku spójrz na mnie.-poprosiłem ją, ale jej zapłakana buźka cały czas wtopiona była w rękaw mojej bluzy. Chwyciłem ją pod podbródek i podniosłem głowę do góry. Serce mi się kraję, gdy patrzę w jej zapłakane oczy. Muszę jej powiedzieć o tym, że z Tosią robimy wszystko, by według prawa Alicja była naszą córką. To tylko papier, ale jakże potrzebny w wielu urzędach. Jeśli chodzi o serca to mała już od dawna dzierży w nich wysokie miejsce.
-Kiedy urodzi się dziecko to nasz świat wywróci się do góry nogami, to prawda, ale to wcale nie oznacza, że coś się zmieni w naszych relacjach. Zawsze będziemy cię kochać, nawet jeśli mielibyśmy mieć gromadkę dzieci. Ty też jesteś naszą córeczką i może już niedługo sąd przyzna nam do ciebie pełne prawa i będziesz już oficjalnie małą Alicją Bartman.- wahałem się czy zmieniać jej nazwisko, które nosi po zmarłej mamie. Doszliśmy jednak do wniosku, że Ania zawsze będzie obecna i wcale nie zależy to od jej nazwiska.
-Naprawdę? Naprawdę będę waszą córką?!
-Już jesteś naszą córką kochanie. Liczę na to, że jako starsza siostra będziesz pomagać przy młodszym rodzeństwie.- ochoczo zapewniła mnie, że będzie pomagać we wszystkim. Będzie przewijać, będzie wychodzić na spacery i wstawać, gdy maleństwo będzie płakać w nocy. Chyba wreszcie uwierzyła, że nie oddamy jej nikomu, że walczymy o nią do upadłego, bez względu na to co przynosi los. Pewny tego, że Alicja nie będzie się obwiniać, zamówiłem taksówkę i pojechałem do szpitala. Dopiero we wnętrzu auta zacząłem się obawiać, że marzenia o dziecku będziemy być może musieli przełożyć na późniejszy czas. Powinienem myśleć pozytywnie, ale niestety w takich kwestiach jestem realistą i od początku zdawałem sobie sprawę, że jest to ciąża podwyższonego ryzyka. Lekarz prowadzący ciążę nigdy nie owijał w bawełnę i podczas ostatniej wizyty zaznaczył, że dopiero teraz przed nami najważniejsze chwile z życia dziecka, które zadecydują o jego dalszym losie.
-Gdzie leży Antonina Łukowska? Została przywieziona jakąś godzinę temu, jest w ciąży.-podałem kluczowe informacje, które pomogły recepcjonistce zlokalizować moją narzeczoną. Oczywiście w tej kwestii pojawiły się problemy, bo musiałem udowodnić w jakiś sposób, że jestem spokrewniony z Tosią.
-W jej karcie na pewno widnieje moje nazwisko jako osoby do której należy dzwonić w razie potrzeby.-młoda kobieta przejrzała kartę i znalazła stosowną informację. Uśmiechnęła się do mnie krzywo i poinstruowała w którą stronę powinienem iść. Oczywiście był to oddział ginekologiczny, a dokładnie patologia ciąży. Już w tym momencie zacząłem się niemiłosiernie denerwować, ale z drugiej strony muszę zachowywać kamienną twarz i przynajmniej przy narzeczonej udawać, że jestem silny i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Monika siedziała na krzesełku obok gabinetu z ultrasonografem.
-Co się dzieje? Wiadomo już coś?- przywitaliśmy się. Kubiak kręciła głową, sam nie wiedziałem czy z braku niewiedzy czy aktualnego stanu zdrowia szatynki. Usiadłem obok niej i czekałem na jakieś informację.
-Lekarz powiedział, że to zasłabnięcie to efekt stresu, być może anemia. Zrobili jej USG i coś wyszło nie tak już na tym zwykłym badaniu i teraz robią jej to badanie, na które byliście umówieni. Zapytałam co podejrzewają i niestety nie mam dobrych wiadomości Zbyszek, podejrzewają u maleństwa wadę serduszka.- na moim czole pojawiły się kropelki potu, a wyłamywane palce niemiłosiernie trzeszczały. Najczarniejsze scenariusz sprawdziły się, choć do samego końca razem z Tośką staraliśmy się myśleć pozytywnie. Nie wyszło, ale to nic nie zmienia przecież. Z wadą serca czy bez to cały czas jest nasze dziecko, które kocham nad życie i będę robił wszystko, by pomóc ,mu wyzdrowieć. Medycyna teraz poszła nieprawdopodobnie do przodu, nawet w Polsce kardiologia stoi na wysokim poziomie, bo już niejednokrotnie słyszałem w mediach o spektakularnie przeprowadzonych operacjach, przeszczepionych sercach. Wada serca to nie koniec świata, można to przecież wyleczyć.
-Myślisz, że mogę tam wejść?- powinienem być teraz przy niej, trzymać za rękę i powtarzać jak mantrę, że jakoś wszystko się ułoży. Monika kiwa przecząco głową. Pewnie sama chciała wejść do środka, ale jej nie pozwolono. No nic, musimy czekać.
-Zbyszek a co ze ślubem? Wszystko umówione, tyle gości i w ogóle.- jakoś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że pasowałoby kogoś poinformować, kogoś zawiadomić. Tylko kogo, jak na wesele zaproszonych jest ponad 200 osób? Do usranej śmierci musiałbym dziś dzwonić, a kompletnie nie mam do tego głowy. Przychodzi mi na myśl Kinga i konieczność dania znaku przynajmniej jej, bo przecież ona dużo pomagała mi w organizacji. 
-Najważniejsza jest Tosia i dziecko. Ślub i wesele najwyżej się nie odbędą, nie narażę już jej na niepotrzebne stresy.- niepotrzebnie tak nagliłem z tym ślubem. Stresowała się, denerwowała i w końcu organizm nie wytrzymał. Z drugiej strony gdyby nie to, to być może dowiedzielibyśmy się o tej wadzie zbyt późno? Tak to będzie można od razu podjąć działania, by pomóc dziecku wyjść z tego i podjąć normalne życie w późniejszych latach.
-Pan Zbigniew Bartman?- z gabinetu wychodzi lekarz w białym kitlu i prosi mnie do środka. Na leżance leży zapłakana Antosia. Tak niedawno bałem się o nią niemiłosiernie i teraz znowu przyszło mi się o nią bać. Dochodzę do niej i całuję w czoło, szukając dłonią jej dłoni. Siadam przy niej, dodając otuchy i wsparcia.
-Powiem tak, nie jest dobrze, ale proszę się nie denerwować, bo już teraz zaplanujemy leczenie i zrobimy wszystko, by państwa córka urodziła się i mogła rozwijać się jak inne dzieci.- córka? Będziemy mieli córeczkę. Łzy napłynęły mi do oczu. Córeczka tatusia.
-Zbyszek, a jeśli to moja wina? Może nie dbałam o siebie dostatecznie i stąd ta wada?- wcześniej Ala, a teraz Tosia obwinia się o coś.
-To nie jest niczyja wina kochanie. Tak po prostu musiało być, ale przecież się nie poddamy. Będziemy walczyć o naszą córeczkę i jeszcze zobaczysz, że będzie to silna i zdrowa dziewucha za  którą będą się uganiać wszystkie chłopaki…



~*~
Jestem Wam winna kilka słów wyjaśnień i myślę, że jest to dobry czas na to, by to zrobić. Mam świadomość, że od stycznia moja działalność w świecie blogów woła o pomstę o nieba. Już nie chcę pisać o tym, że miałam ciężki rok, matura i tak dalej. Podejrzewam, że nie tylko ja musiałam się mierzyć z przeciwnościami losu. Nie chcę niczego obiecywać, bo muszę Wam szczerze przyznać, że trochę straciłam werwę do pisania opowiadań, ale czasem są dni, że nie wiem który folder z opowiadaniami otwierać, by napisać coś nowego, bo mam przypływ weny. Całej sytuacji sprzyja fakt, że od tego tygodnia po pobycie w szpitalu nie podejmuję już pracy, więc będę miała trochę więcej czasu. Co prawda 10 września muszę się zameldować w Łodzi jako wolontariusz, ale może zabiorę ze sobą laptop i wygospodaruję trochę czasu na pisanie. 
Przepraszam za wszystko, Paulinkaa :***


piątek, 8 sierpnia 2014

Dwudziestkajedynka

Trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił. Nawet się nie obejrzałam, a Zbyszek zdążył załatwić wszystkie formalności związane ze ślubem i weselem. Nie naciskałam na niego i nie upierałam się, by uroczystość odbyła się jeszcze przed porodem, ale on chyba mocno przejął się słowami mojej mamy. Oczywiście wiadomość o dziecku sparaliżowała moich rodziców. Oni są jeszcze mocno zakorzenieni w tradycji, w której najpierw powinien być ślub, a dopiero potem chrzest. Oczywiście próbowałam się postawić, ale nie miałam wpływu na rozmowę mamy i Zbyszka, która odbyła się za zamkniętymi drzwiami mojego pokoju. Próbowałam podpytać go o przebieg tej rozmowy, ale za każdym razem odpowiadał mi wymijająco, a ostatnim razem to nawet doszedł do wniosku, że zgadza się z moją mamą i stąd ten szybki ślub. Nie miałam wyjścia, musiałam się zgodzić. Właściwie to w moim udziale przypadł mi tylko wybór sukni ślubnej, a całą resztą zajął się Zibi. Wystarczyło, że na jednym ze spotkań z Iwoną i Moniką wspomniałam o sukni, to te od razu siłą zaciągnęły mnie do jednego z najlepszych salonów sukni ślubnych i prześcigały się w pomysłach na mój wygląd podczas tego najważniejszego dnia w życiu. Zgodnie stwierdziły, że nie mogą się do końca rozwinąć z fasonami przez mój błogosławiony stan, ale nie poddawały się i myślały intensywnie w co mnie ubrać, bym czuła się jak księżniczka. To normalne, że dziewczyny miały zupełnie odmienne koncepcje i żadna z ich propozycji nie pokrywała się w najmniejszym calu. No może zgadzały się tylko w tym, że suknia musi być śnieżnobiała. Obiekcje co do tego pomysłu miała moja mama, ale dała się w końcu przejednać i spuściła z tonu.
-Jeśli teraz nie znajdziemy sukni to jedziesz do pierwszej lepszej krawcowej i będziemy szyć od podstaw, bo już nie mam siły użerać się z Iwoną!- tak wygląda każdy nasz wyjazd na miasto, a odbyłyśmy ich już 4. Ignaczak także nie pozostaje dłużna Kubiakowej i zazwyczaj wywiązuje się między nimi kłótnia, prowadzona oczywiście w żartobliwy i pełen humoru sposób. Mam wrażenie, że im szukanie tej sukienki sprawia zdecydowanie większą radość niż mnie, ale nie daję tego po sobie poznać. Każdą z ich propozycji przyjmuję z uśmiechem i chętnie przymierzam. Rekordowa ilość założonych sukienek to 12 propozycji, kiedy to pojechałyśmy do Warszawy. Dziewczyny zgodnie doszły do wniosku, że takie fatałaszki jesteśmy w stanie znaleźć i w Rzeszowie, dlatego nie zdecydowałyśmy się na żaden zakup, bo podobno pierwsze propozycje były najlepsze.
-Czuję, że dziś kupimy! W tej intencji nawet modliłam się podczas ostatniej mszy świętej, więc musi być dobrze!- spojrzałyśmy na brunetkę spod oka i wybuchnęłyśmy śmiechem. Zgodnie z Moniką doszłyśmy do wniosku, że Ignaczakowa jest dla nas wzorem matki i żony. Ona jest po prostu wszędzie, wszystkim zarządza i wszystko bierze na swoją głowę. Mam nadzieję, że za kilkanaście lat będę mogła powiedzieć, że także jestem dobrą matką i żoną.
-Dziewczyny musimy się jeszcze dziś rozejrzeć za sukienką dla Ali. Tak pomyślałam, że będzie to dla niej prezent na urodziny.- prezent mamy dla niej też zupełnie inny, ale na razie nie mówimy o tym głośno i utrzymujemy w tajemnicy tak długo aż będziemy pewni, że proces adopcyjny przebiegnie pomyślnie. Na razie byliśmy w sądzie dwa razy, mieliśmy wizytę kurator. Odpowiedzieliśmy na milion pytań i wytrzymaliśmy jeszcze więcej ciekawskich spojrzeń. Przeczucie podpowiada mi, że nam się uda, ale zapeszać nie można. 
-Bardzo dobry pomysł. Misi to jeszcze znajdę jakąś sukienkę w szafie, ale Sebek to już wyrósł ze swojego garnituru i muszę kupić nowy.
-Nasz Krzyś też rośnie jak na drożdżach, więc mogę zapomnieć, że zmieszczę go w ubranko, które kupiłam mu na ślub Grześka i Oli.- tak się zastanawiam kiedy dziewczyny mi powiedzą, że one również chciałaby rozejrzeć się za czymś dla siebie. Zwłaszcza Monika będzie chciała pewnie wyglądać zjawiskowo, bo przecież poprosiłam ją o to, by została moją druhną, a ta bez wahania się zgodziła.
-Ile czasu potrzebujecie na to by obkupić siebie?- pytam w końcu, a one patrzą na siebie porozumiewawczo. Mam nadzieję, że mają już w głowie jakieś konkretne fasony, bo jeśli one zamierzają szukać czegoś co je zachwyci, to spędzimy w galerii cały dzień.
-Jeśli będziemy chodzić z Monią osobno, to jakieś dwie godzinki, a jak razem to cały dzień.- nie wiem jak to jest, ale gust obie panie mają świetny, ale zupełnie odmienny. Zgodnie twierdzą, że podobają im się swoje style, ale nigdy nie czerpałyby ze swoich ubrań inspiracji. Wyskrobałam szybkiego smsa do rodziców Zbyszka i poprosiłam o to, by zostali z Alą trochę dłużej, bo będę potrzebować więcej czasu na zakupy. Na całe szczęście udało mi się dogadać z rodzicami narzeczonego. Wszystko im dokładnie wytłumaczyłam. Moja wersja nijak pokrywała się z wersją Joanny, ale Bartmanowie przestali wierzyć w każde słowo Michalskiej, a wreszcie uwierzyli mi. Cieszą się z wnuka i już zapowiadają, że będą go rozpieszczać do granic możliwości. Coś zaczynają pobekiwać, że dobrze byłoby, gdybyśmy się ze Zbyszkiem przeprowadzili do Warszawy i tam osiedli na stale. Moi rodzice byliby wniebowzięci, ale nam jest dobrze w Rzeszowie. Co prawda po tych wydarzeniach ze światem przestępczym bałam się trochę wychodzić sama z domu, ale w końcu się przełamałam, a kiedy okazało się, że policja dotarła do wszystkich osób związanych z wywozem młodych dziewczyn za granicę i pozamykała ich w więzieniach, odetchnęłam z ulgą. Fakt, że Anastazja siedzi w więzieniu ułatwia znacznie proces adopcyjny Ali i dlatego też Alicja mieszka z nami, a nie w jakimś ośrodku adopcyjnym. Martwi mnie tylko to, że zatrzymany został także Łukasz. On tak bardzo mi pomógł podczas tych kilkunastu godzin, gdy byłam pod jego nadzorem. Dostałam odpowiednią dawkę jedzenia i ciepła w postaci koca, które najprawdopodobniej uchroniły mnie przed utratą dziecka. Dzięki niemu też nie byłam tak często bita,oprócz tych kilku razów jakie otrzymałam w brzuch, a jeśli już to tylko w twarz. Lekarz mówi, że wszystko jest w porządku, choć czeka mnie jeszcze jedno z badań, które ma określić ze 100-procentową pewnością, że z dzieckiem wszystko jest w porządku. Jest to tak zwane badanie prenatalne, dość kontrowersyjne. Sama nie chciałam się na nie początkowo zgodzić, bo niby co to zmieni, jeśli dowiem się o jakiś nieprawidłowościach w rozwoju dziecka? Mam nadzieję, że dziecko urodzi się w pełni zdrowe, ale jeśli chorowałoby na coś, to i tak ze Zbyszkiem będziemy je kochać ponad życie. Mój lekarz prowadzący powiedział, że takie badanie pozwoli rozpoznać nieprawidłowości płodu na tak wczesnym etapie, co ułatwi późniejsze leczenie. Zgodziłam się, bo zdrowie maleństwa jest dla mnie najważniejsze. Czuję, że wszystko jest dobrze, a badanie tylko to potwierdzi. Zamyślona nawet nie zauważyłam, że Monika już parkowała na podziemnym parkingu rzeszowskiej galerii. Tak dobrze byłoby się zamyślić, zasnąć i obudzić się już z sukienką w torbie, ale nie jest to takie proste. Nie z tymi szalonymi kobietami.
-Misja „Sukienka dla Tośki”, odcinek 5.-mówi Monika, gdy wysiadamy z samochodu. Mam nadzieję, że już ostatni.
~*~

Zaplanowałem ślub w sobotę pomiędzy memoriałem a mistrzostwami Europy, a Łukowska tylko przytakiwała głową na moje propozycje. Miała jakieś wyjście? Żadnego! Mam za sobą jej rodziców. Zwłaszcza przyszła teściowa ponaglała mnie z tym ślubem, ale jestem zupełnie tego samego zdania co ona. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, zwłaszcza Tośka i to maleństwo, które nosi pod sercem. Wszyscy koledzy z zespołu się śmieją, że zwariowałem już na punkcie dziecka, ale w ogóle się z nimi nie kłócę, bo taka jest prawda. W przerwach pomiędzy treningami wertuję imiennik i szukam jakiś sensownych imion. Mam już nawet pewne propozycje, ale jeszcze na razie nie mówię o nich głośno. To znaczy powiedziałem o nich Kubiemu. On mi truł całe 9 miesięcy o imionach, nocnikach i wózkach, więc i ja nie zamierzam mieć żadnych skrupułów.
-Damian czy Mateusz? A może Aleksander?-  pytam go na wejściu, gdy pojawia się tylko w pokoju. Ten pada skonany na łóżku. Zapomniałem, że pierwsza grupa miała dziś siłownię. Co prawda Michał jest w grupie ze mną, ale on się dziś chce zerwać na kilka godzin i pojechać do Warszawy, więc zamienił się bodajże z Cichym.
-A co jeśli będzie dziewczynka?- nie myślałem o tym. Z miejsca założyłem, że będziemy mieli syna. A jeśli córeczka? Przerzuciłem strony na i zacząłem przeglądać imiona dla dziewczynek. Matko Boska! Ja ojcem małej dziewczynki?! Przecież to jest taka odpowiedzialność! Kiedy ona dorośnie to ja będę miał do upilnowania nie tylko ją a cały Rzeszów. Najlepiej to będzie już teraz znaleźć jej chłopaka i tego się trzymać. Krzysio Kubiak jest idealnym kandydatem dla mojej córki. Co ja w ogóle gadam!
-Jak będzie dziewczynka to będę ją kochał jak nikogo na świecie. Powiem ci Michał, że trochę muszę chyba zmienić płytę, bo sfiksuję zanim dziecko się urodzi, a zostało jeszcze 6 miesięcy. Martwię się tylko tym badaniem. Myślę, że Tosia też, tylko nic nie mówi. Wiesz, ona chyba myśli, że jeśli dziecko będzie chore, to będzie miało to dla mnie jakieś znaczenie.
-W ogóle moim zdaniem to wy powinniście zmienić lekarza Zbyszek. Nie pytaliście, a my z Moniką byśmy wam chętnie polecili naszego lekarza. To był taki podejściowy facet, że szok. Nie owijał w bawełnę fakt, ale też nie pierdolił na każdej wizycie, że nasze dziecko może mieć wszystkie wady rozwojowe. Moim zdaniem to nie jest normalne. I ja to bym się nigdy nie zgodził na to badanie, bo to nie ma żadnego znaczenia. Dziecko żyje, na USG nic nie widać i tego powinniście się trzymać. Urodzi się zdrowe czy chore, to i tak to będzie wasze dziecko i będziecie je kochać mimo wszystko…
-Lekarz powiedział na starcie, że ciąża może nie przebiec tak, jak te opisane w podręcznikach medycznych. Tosia pierwszą ciąże roniła, druga też nie zaczęła się najkorzystniej, bo nie wiadomo jak tamta sytuacja wpłynęła na rozwój płodu. To chodzi tylko o to…
-Rozumiem to. Musimy mocno wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Nie myśl o tym, skupiaj się na tym jak to będzie, gdy będziesz już ojcem. Zamiast na piwo będziemy wychodzić do parku na spacery. Dałbyś wiarę, że tak to nam się poukłada?- szczerze? Nie. Kiedy poznaliśmy się z Michałem, byliśmy gówniarzami, ale Kubiak był bardziej poukładany. Już wtedy nawijał o Monice i był pewny tego, że to właśnie z nią spędzi resztę życia. Ja taki nie byłem. Skakałem z kwiatka na kwiatek, jarałem się każdą zdobytą laską, a małżeństwo i dzieci to była abstrakcja, odłożona na czas po 30-stce.
Wszystko się pozmieniało, a życie jakby przyspieszyło kroku.
-Masz rację, muszę zmienić podejście. Staram się trzymać jakoś przy Tosi, by nie fundować jej jeszcze większej dawki stresu. Zagaduję ją o inne tematy, nie nawiązuję do tego badania. Zasypuję ją masą słów, by nie myślała. Przy tobie nie muszę udawać, że się nie martwię i nie boję, ale koniec z użalaniem się. Nastawiam się na to, że wszystko będzie w porządku i tego będę się trzymał.- odkładam książkę z imionami na bok, choć nie do końca porzucam ten temat. Myślę jakbym chciał dać na imię swojej córce. Musi być to jakiejś wyjątkowe imię. Chłopcy nie przywiązują wagi do imion. Zawsze się mnie chłopaki pytają czy przeszkadza mi fakt, że mam dość nietypowe imię. Nawet się nigdy nad tym nie zastanawiałem czy chciałbym mieć inne. Dla mnie Zbyszek to tak samo jak Michał czy Piotrek. Może trochę nietypowe i nie tak popularne jak wcześniej przeze mnie wymienione, ale też nie jakieś nadzwyczajne. Dziewczynki podchodzą do tego inaczej, dlatego trzeba się nad tym porządnie zastanowić. To będzie na pewno pierwsza kwestia, którą poruszę podczas wolnego weekendu w domu rodziców, gdzie ma dojechać Łukowska. Ustaliliśmy, że na czas moich reprezentacyjnych wyjazdów ona będzie razem z Alą w Warszawie, bo mamy wtedy większy komfort spotkań. Łatwiej jej dojechać ze Spały do Warszawy niż do Rzeszowa. W drugą stronę też to działa. Teraz moi rodzice są z dziewczynami w Rzeszowie, ale już dziś wieczorem mają przyjechać do stolicy, a jutro się widzimy. Obiecałem, że zawiozę Tośkę do miejsca, w którym będzie odbywać się nasze wesele. Jak tak tylko udaje, że zajmuję się tym wszystkim sam. Tak naprawdę oddałem ten temat w ręce Kingi Wojtaszek, bo ona sama zajmowała się organizacją jej ślubu z Damianem i impreza wyszła przednio, wszyscy goście bawili się do białego rana i nie było chyba osoby, która powiedziałaby, że była do tej pory na lepszym weselu. Fantastyczna sprawa, gdy ma się tylu przyjaciół wokół. Wiele przyjaźni z wczesnego okresu młodości pozostało do tej pory i to jest piękne. Wiele się rozpadło, nie wytrzymało próby czasu i odległości, ale i takie sytuacje się zdarzają i nic z tym nie można zrobić, choćby nie wiem jak bardzo się chciało. Tosia w ogóle nie wniosła do naszego związku większych przyjaźni, bo nigdy nie trafiła na żadne wyjątkowe osoby. Szybko wyprowadziła się z rodzinnego domu, pobyt w Warszawie ograniczał się w sumie do nauki i związku z Fabianem, który dość niechętnie pokazywał się z szatynką wśród znajomych, więc nie miała okazji poznawać nowych ludzi i szukać wśród nich kogoś, z kim będzie mogła dzielić problemy. Niedawno mi powiedziała, że spotykając mnie znalazła właściwie wszystko na czym jej zależało. Miłość, akceptację, ale i przyjaciół, bo moja paczka z radością przyjęła Tosię i z miejsca ją pokochała. Rodzice na całe szczęście także poszli po rozum do głowy, więc problem się rozwiązał. Jesteśmy akceptowani, jesteśmy szczęśliwi.


~*~
Schodzi mi się ze wszystkim, nie mam czasu nawet na to, by podrapać się po głowie. Powiem Wam szczerze, że inaczej wyobrażałam sobie te moje najdłuższe wakacje w życiu, ale wszystko potoczyło się...Przepraszam też, że nie zawsze docieram do Was...