środa, 20 sierpnia 2014

Dwudziestkadwójka

To jest mój dzień, nasz dzień. Nie śpię już od 6 rano. Umówiłam się ze Zbyszkiem, że będę spała w mieszkaniu Kubiaków w Warszawie, a on w swoim rodzinnym domu. Ślub odbędzie się w parafialnym kościele rodziny Bartmanów, a wesele w Serocku. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie odbyło się wesele państwa Lewandowskich. Mam tylko nadzieję, że nasz dzień nie będzie śledzony z helikoptera, a ilość fotoreporterów nie przewyższy ilości gości, a jest ich naprawdę dużo, prawie wszyscy siatkarze polskiej reprezentacji na czele z trenerami, również tymi klubowymi Zbyszka.
Przetarłam oczy i od razu rzucił mi się widok sukni ślubnej<klik> powieszonej na szafie. Połyskujący na palcu zaręczynowy pierścionek i buty<klik>, w których zamierzam przetańczyć całą noc. Co prawda nie mogłam zaszaleć z wysokością obcasa i najpewniej przy Zbyszku będę wyglądać jak młodsza siostrzyczka, ale lekarz stanowczo odradził mi 12-centymetrową platformę. Posłuchałam pokornie.
-Nie śpisz?
-Nie mogę już. To normalne, że boli mnie żołądek?- bo boli jak jasna cholera. W ogóle ostatnio nie czuję się najlepiej, ale nie mówię tego nikomu, bo nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. To pewnie tylko i wyłącznie moje fanaberie, które potęguje we mnie przedślubny stres.
-Oczywiście kochanie. Nawet nie chce sobie przypominać tego co ja przeżyłam w dniu swojego ślubu do momentu, w którym zobaczyłam Kubiaka w ślubnym garniturze. Tobie też odejdzie stres, gdy już będziesz trzymała go za rękę. Skup się dziś tylko na sobie i nie myśl o nieprzyjemnościach, bo to nie jest odpowiedni czas na to.- Monika ma rację. Nie będę dziś myśleć o tym co mnie martwi. Chcę stanąć uśmiechnięta przed ołtarzem i cieszyć się tym dniem. Wstałam z łóżka i podeszłam do potężnego skrawka białego materiału. Zamknęłam oczy.
-Tosia wszystko w porządku? Coś cię boli?- kiwam przecząco głową. Konkretnie nic mnie nie boli, ale czuję jakiś taki niepokój w sobie, że coś będzie nie tak. Coraz większymi krokami zbliża się dzień badania. Ustaliliśmy ze Zbyszkiem, że będziemy wtedy razem. Z boku może wyglądać tak, że to tylko ja przeżywam, ale ja wiem, że mój przyszły mąż także się denerwuje, ale nie okazuje tego, by nie denerwować mnie.
-Monia, jest OK. Chodźmy zjeść śniadanie, bo mały Bartman daje mi się już we znaki i domaga się żarcia.- uśmiecham się i biorę brunetkę pod rękę. Schodzimy na dół najciszej jak potrafimy, by nie obudzić Michała i Krzysia. Nie wiem czy zjedzony banan z kawałkiem pasztetowej można nazwać najlepszym połączeniem, ale właśnie na to złapała mnie teraz ochota. Myślałam, że te wszystkie dziwne rzeczy jedzone podczas ciąży to są tylko wymysły filmów i książek, ale ja rzeczywiście mam jakiś spaczony smak i smakują mi dziwne rzeczy. Tłumaczę sobie to wszystko tym, że dzidzia tego potrzebuje, ale staram się też nie wychodzić z założenia, że teraz jem „ za dwoje”, bo będę wyglądać później jak trzydrzwiowa szafa, a taka opcja nie podoba mi się zbytnio.
-Fryzjer i kosmetyczka przychodzą po 11 jakoś. Do 16 powinnyśmy ze wszystkim zdążyć. Iwona z Krzyśkiem mają przyjechać tutaj, a reszta gości to chyba już prosto do kościoła.- cieszę się, że ją mam. Informuje mnie o wszystkim i trzyma rękę na pulsie. Do ostatniej chwili to Monika pilnowała spraw związanych z listą gości i to do niej dzwonili ci, którzy z jakichkolwiek przyczyn nie mogli pojawić się dzisiejszego dnia w Warszawie. Jest to naprawdę mała grupa gości, bo wszyscy pozostali z chęcią potwierdzili swoją obecność.
-Wiesz, że gdyby nie wy, Ignaczaki i Wojtaszki to my byśmy chyba nie wzięli tego ślubu. Ja nie mam do tego głowy i Zbyszek powinien myśleć teraz trochę więcej o siatkówce niż o menu weselnym czy kolorze balonów.- Bartman to człowiek wielu talentów, ale w konfrontacji z potrawami, przystawkami i napojami musiał uznać ich wyższość i wywiesić białą flagę. Łatwo powiedzieć, że chce się opcję „all in clusive”, ale trzeba samemu skomponować sobie menu, by goście wyszli szczęśliwi, najedzeni i wytańczeni do granic możliwości. Zespół muzyczny też skopiowaliśmy, tym razem od Kubiaków, bo impreza przy ich muzyce podobno była przednia.
-Na podziękowania przyjdzie czas jutro rano, jak już będziemy pewni, że wszystko się udało. Czuję, że wszystko będzie jak w bajce.- całuje mój policzek i uspokaja tym samym rozdygotane nerwy.
Po skończonym posiłku idę do łazienki i biorę szybki prysznic. W moim przypadku właściwsza byłaby kąpiel, ale nie mam na nią czasu, bo chcę jeszcze wyskoczyć na szybkie zakupy. Wstyd się przyznać, ale zapomniałam o rajstopach, a bez nich przecież nie mogę wystąpić. Może powinnam powiedzieć Monice, że wychodzę? Będzie się martwić, gdy nie będzie wiedziała gdzie jestem. Z drugiej strony jednak jak jej powiem, że muszę coś kupić to będzie chciała wyjść za mnie, a ja muszę się przewietrzyć. Zarzucam na siebie pierwszy lepszy ciuch i wychodzę na zewnątrz. Po drugiej stronie jest Rosmann, więc tam na pewno znajdę to, czego szukam. Przechodząc przez „zebrę” poczułam się jakoś dziwnie. Zakręciło mi się w głowie, ale nie cofnęłam się, bo już niejednokrotnie coś takiego mnie łapało i szybko znikało. Przecież jestem w ciąży, a to przecież taki normalny stan dla kobiety nie jest. 
-Wszystko w porządku?- musiałam przystanąć i oprzeć się przy ścianie, bo nie dawałam rady utrzymać się na nogach. Dlaczego akurat tego dnia musiały mnie złapać takie dolegliwości?! Owszem, mogłabym udawać silną i zdrową kobietę, ale nie bardzo mi to wychodzi, bo zapewne moja twarz przypomina teraz białą kartkę papieru. Pozwalam doprowadzić się do ławki i łapię kilka głębszych oddechów, by się dotlenić. Jeśli to nie pomoże, to będę musiała zadzwonić do Zbyszka albo Moniki. Nie chciałabym zepsuć nam tego szczególnego dnia, ale nie będę też igrać ze zdrowiem dziecka. Mam świadomość, że jestem w grupie ryzyka, bo już raz straciłam dziecko i nie chciałabym przeżyć tego ponownie. Może więc powinnam mieć w dupie ślub i jak gdyby nigdy nic zgłosić się do szpitala i poprosić lekarza by zrobił wszystko bym nie straciła dziecka? Wyciągam telefon i dzwonię do Zbyszka, ale nie odbiera, a we mnie potęguje się zdenerwowanie, gdy jak na złość nie mogę skontaktować się jeszcze z Moniką. No nic, już trochę lepiej się czuję, bo jakaś życzliwa osoba przyniosła mi kubek wody i się poprawiło. Podniosłam się z ławki z zamiarem powrotu do domu. Po rajstopy wyślę któregoś z Kubiaków, nie będę ryzykować. Wstałam i runęłam jak długa, wpadając w czyjeś ramiona.
-Mógłby pan wezwać w pogotowie? Jestem w ciąży i trochę się boję.- trochę? Boję się jak cholera!

~*~

W momencie w którym odebrałem telefon od Moniki, że Tosia znajduje się w szpitalu dostałem jakiegoś paraliżu. Można to porównać do stanu w jakim się znajdowałem, gdy dowiedziałem się o porwaniu Łukowskiej. Obawy dotyczące ciąży niestety sprawdziły się i musimy się z tym zmierzyć. Nie myślę w tym momencie o tym, że właśnie teraz powinniśmy przygotowywać się do ślubu. Założyłem na siebie pierwszy lepszy dres i wybiegłem z mieszkania.
-Kurwa mać!- zapomniałem, że wczoraj oddałem samochód do znajomego warsztatu, bo postanowiłem skorzystać z wizyty w stolicy. Szybko wróciłem się do domu, by zamówić taksówkę. Narobiłem takiego zamieszania, że obudziłem śpiącą w moim pokoju Alę. Zbiegła po schodach i mocno się do mnie przytuliła. Zaczęła płakać, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
-Żabko co się stało? Czemu płaczesz?- Alicja tak się cieszyła na dzień naszego ślubu, nie mogła go się doczekać tak samo jak i my wszyscy. Usiedliśmy na drewnianych schodach, by wytłumaczyć zaistniałą sytuację, choć nie powiem bym nie śpieszył się do szpitala.
-No to powiesz mi co się stało? Nie martw się o Tosię, bo wszystko na pewno będzie dobrze. Pojadę zaraz do szpitala i wszystkiego się dowiem. Zmykaj na górę i spróbuj się jeszcze położyć, bo musisz mieć siłę do tańca.-mierzwię jej włoski, ale ona wcale się nie uśmiecha. Coś wyraźnie musi ją trapić.
-Zbyszku ja bardzo kocham ciebie i Tosię i bardzo chciałabym z wami mieszkać. Cieszyłam się ze ślubu, ale kiedy dowiedziałam się o dzidziusiu to bardzo się wystraszyłam. To będzie wasze dziecko i będziecie je bardziej kochać niż mnie. Po co wam ja, skoro będzie dzidzia? Teraz wiem, że źle zrobiłam, ale przez chwilę myślałam, że nie chcę by to dziecko się urodziło. Tosia leży w szpitalu i to przeze mnie!- wybuchła głośnym szlochem, że aż moja mama wyszła na korytarz. Kazałem jej dać nam chwilę. Przytuliłem Alę mocno do siebie i próbowałem ją uspokoić. Oczywiście, że to nie jest jej wina, że Tosia leży teraz w szpitalu, ale niepokoi mnie tok myślenia małej Wolskiej. Myśmy jej nie mówili, że proces adopcyjny jest już w toku. Nie chcieliśmy jej rozczarowywać i powiedzieć dopiero wtedy, gdy wszystko będzie już wiadome na pewno.
-Kotku spójrz na mnie.-poprosiłem ją, ale jej zapłakana buźka cały czas wtopiona była w rękaw mojej bluzy. Chwyciłem ją pod podbródek i podniosłem głowę do góry. Serce mi się kraję, gdy patrzę w jej zapłakane oczy. Muszę jej powiedzieć o tym, że z Tosią robimy wszystko, by według prawa Alicja była naszą córką. To tylko papier, ale jakże potrzebny w wielu urzędach. Jeśli chodzi o serca to mała już od dawna dzierży w nich wysokie miejsce.
-Kiedy urodzi się dziecko to nasz świat wywróci się do góry nogami, to prawda, ale to wcale nie oznacza, że coś się zmieni w naszych relacjach. Zawsze będziemy cię kochać, nawet jeśli mielibyśmy mieć gromadkę dzieci. Ty też jesteś naszą córeczką i może już niedługo sąd przyzna nam do ciebie pełne prawa i będziesz już oficjalnie małą Alicją Bartman.- wahałem się czy zmieniać jej nazwisko, które nosi po zmarłej mamie. Doszliśmy jednak do wniosku, że Ania zawsze będzie obecna i wcale nie zależy to od jej nazwiska.
-Naprawdę? Naprawdę będę waszą córką?!
-Już jesteś naszą córką kochanie. Liczę na to, że jako starsza siostra będziesz pomagać przy młodszym rodzeństwie.- ochoczo zapewniła mnie, że będzie pomagać we wszystkim. Będzie przewijać, będzie wychodzić na spacery i wstawać, gdy maleństwo będzie płakać w nocy. Chyba wreszcie uwierzyła, że nie oddamy jej nikomu, że walczymy o nią do upadłego, bez względu na to co przynosi los. Pewny tego, że Alicja nie będzie się obwiniać, zamówiłem taksówkę i pojechałem do szpitala. Dopiero we wnętrzu auta zacząłem się obawiać, że marzenia o dziecku będziemy być może musieli przełożyć na późniejszy czas. Powinienem myśleć pozytywnie, ale niestety w takich kwestiach jestem realistą i od początku zdawałem sobie sprawę, że jest to ciąża podwyższonego ryzyka. Lekarz prowadzący ciążę nigdy nie owijał w bawełnę i podczas ostatniej wizyty zaznaczył, że dopiero teraz przed nami najważniejsze chwile z życia dziecka, które zadecydują o jego dalszym losie.
-Gdzie leży Antonina Łukowska? Została przywieziona jakąś godzinę temu, jest w ciąży.-podałem kluczowe informacje, które pomogły recepcjonistce zlokalizować moją narzeczoną. Oczywiście w tej kwestii pojawiły się problemy, bo musiałem udowodnić w jakiś sposób, że jestem spokrewniony z Tosią.
-W jej karcie na pewno widnieje moje nazwisko jako osoby do której należy dzwonić w razie potrzeby.-młoda kobieta przejrzała kartę i znalazła stosowną informację. Uśmiechnęła się do mnie krzywo i poinstruowała w którą stronę powinienem iść. Oczywiście był to oddział ginekologiczny, a dokładnie patologia ciąży. Już w tym momencie zacząłem się niemiłosiernie denerwować, ale z drugiej strony muszę zachowywać kamienną twarz i przynajmniej przy narzeczonej udawać, że jestem silny i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Monika siedziała na krzesełku obok gabinetu z ultrasonografem.
-Co się dzieje? Wiadomo już coś?- przywitaliśmy się. Kubiak kręciła głową, sam nie wiedziałem czy z braku niewiedzy czy aktualnego stanu zdrowia szatynki. Usiadłem obok niej i czekałem na jakieś informację.
-Lekarz powiedział, że to zasłabnięcie to efekt stresu, być może anemia. Zrobili jej USG i coś wyszło nie tak już na tym zwykłym badaniu i teraz robią jej to badanie, na które byliście umówieni. Zapytałam co podejrzewają i niestety nie mam dobrych wiadomości Zbyszek, podejrzewają u maleństwa wadę serduszka.- na moim czole pojawiły się kropelki potu, a wyłamywane palce niemiłosiernie trzeszczały. Najczarniejsze scenariusz sprawdziły się, choć do samego końca razem z Tośką staraliśmy się myśleć pozytywnie. Nie wyszło, ale to nic nie zmienia przecież. Z wadą serca czy bez to cały czas jest nasze dziecko, które kocham nad życie i będę robił wszystko, by pomóc ,mu wyzdrowieć. Medycyna teraz poszła nieprawdopodobnie do przodu, nawet w Polsce kardiologia stoi na wysokim poziomie, bo już niejednokrotnie słyszałem w mediach o spektakularnie przeprowadzonych operacjach, przeszczepionych sercach. Wada serca to nie koniec świata, można to przecież wyleczyć.
-Myślisz, że mogę tam wejść?- powinienem być teraz przy niej, trzymać za rękę i powtarzać jak mantrę, że jakoś wszystko się ułoży. Monika kiwa przecząco głową. Pewnie sama chciała wejść do środka, ale jej nie pozwolono. No nic, musimy czekać.
-Zbyszek a co ze ślubem? Wszystko umówione, tyle gości i w ogóle.- jakoś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że pasowałoby kogoś poinformować, kogoś zawiadomić. Tylko kogo, jak na wesele zaproszonych jest ponad 200 osób? Do usranej śmierci musiałbym dziś dzwonić, a kompletnie nie mam do tego głowy. Przychodzi mi na myśl Kinga i konieczność dania znaku przynajmniej jej, bo przecież ona dużo pomagała mi w organizacji. 
-Najważniejsza jest Tosia i dziecko. Ślub i wesele najwyżej się nie odbędą, nie narażę już jej na niepotrzebne stresy.- niepotrzebnie tak nagliłem z tym ślubem. Stresowała się, denerwowała i w końcu organizm nie wytrzymał. Z drugiej strony gdyby nie to, to być może dowiedzielibyśmy się o tej wadzie zbyt późno? Tak to będzie można od razu podjąć działania, by pomóc dziecku wyjść z tego i podjąć normalne życie w późniejszych latach.
-Pan Zbigniew Bartman?- z gabinetu wychodzi lekarz w białym kitlu i prosi mnie do środka. Na leżance leży zapłakana Antosia. Tak niedawno bałem się o nią niemiłosiernie i teraz znowu przyszło mi się o nią bać. Dochodzę do niej i całuję w czoło, szukając dłonią jej dłoni. Siadam przy niej, dodając otuchy i wsparcia.
-Powiem tak, nie jest dobrze, ale proszę się nie denerwować, bo już teraz zaplanujemy leczenie i zrobimy wszystko, by państwa córka urodziła się i mogła rozwijać się jak inne dzieci.- córka? Będziemy mieli córeczkę. Łzy napłynęły mi do oczu. Córeczka tatusia.
-Zbyszek, a jeśli to moja wina? Może nie dbałam o siebie dostatecznie i stąd ta wada?- wcześniej Ala, a teraz Tosia obwinia się o coś.
-To nie jest niczyja wina kochanie. Tak po prostu musiało być, ale przecież się nie poddamy. Będziemy walczyć o naszą córeczkę i jeszcze zobaczysz, że będzie to silna i zdrowa dziewucha za  którą będą się uganiać wszystkie chłopaki…



~*~
Jestem Wam winna kilka słów wyjaśnień i myślę, że jest to dobry czas na to, by to zrobić. Mam świadomość, że od stycznia moja działalność w świecie blogów woła o pomstę o nieba. Już nie chcę pisać o tym, że miałam ciężki rok, matura i tak dalej. Podejrzewam, że nie tylko ja musiałam się mierzyć z przeciwnościami losu. Nie chcę niczego obiecywać, bo muszę Wam szczerze przyznać, że trochę straciłam werwę do pisania opowiadań, ale czasem są dni, że nie wiem który folder z opowiadaniami otwierać, by napisać coś nowego, bo mam przypływ weny. Całej sytuacji sprzyja fakt, że od tego tygodnia po pobycie w szpitalu nie podejmuję już pracy, więc będę miała trochę więcej czasu. Co prawda 10 września muszę się zameldować w Łodzi jako wolontariusz, ale może zabiorę ze sobą laptop i wygospodaruję trochę czasu na pisanie. 
Przepraszam za wszystko, Paulinkaa :***


4 komentarze:

  1. O jejku. Tyle zmartwień. Myślałam, że już po horrorach, a tu proszę. Nie tak miał przebiegać dzień ich ślubu. Nikt się nie obrazi, gdy dowiedzą się, że chodzi o zdrowie mamy i dziecka.
    Niepotrzebnie każdy z bohaterów próbuje obwiniać siebie. Przecież starali się jak mogli. Razem mogą stworzyć wielką kochającą rodzinę, nie widzę przeszkód :)
    Oby mała Kruszynka nie cierpiała za bardzo. A ślub można zrobić jeszcze nie jeden ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby wszystko skończyło się dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego ja jestem zdania ze ślub powinno się brać nie będąc w ciąży, nawet jeżeli to wpadka i rodzice a często i para młoda chcieli by już. To tylko kartka papieru, a wiąże sie z nią wiele stresu i ten stres doprowadził też do tego ze Tośka wylądowała w szpitalu. Wieść że dziecko nie jest zdrowie jest chyba najcięższą rzeczą jaką rodzic może usłyszeć od lekarza tego nie da sie ani wyobrazić, ani opisać. Teraz nie uroczystość jest najważniejsza ale dobro Toski i ich córeczki.

    Paula nie lubię tego ze nasz kontakt się urwał, ale trudno czasami i tak się dzieje, ja też już nie siedzę w blogach tak jak dawniej i niestety dorosłe życie pochłania mnie bez reszty

    OdpowiedzUsuń
  4. Usłyszeć taką wiadomość, to musi być dla rodziców szok. Dobrze, że mają siebie na wzajem i będą walczyć o swoją córeczkę. Oboje mają nibywałego pecha w życiu, ale szkoda, że odbiło się to też na ich dzieciątku. Strasznie mi żal z tego powodu.

    OdpowiedzUsuń