To jest mój dzień, nasz dzień. Nie śpię już od 6
rano. Umówiłam się ze Zbyszkiem, że będę spała w mieszkaniu Kubiaków w
Warszawie, a on w swoim rodzinnym domu. Ślub odbędzie się w parafialnym
kościele rodziny Bartmanów, a wesele w Serocku. Dokładnie w tym samym miejscu,
gdzie odbyło się wesele państwa Lewandowskich. Mam tylko nadzieję, że nasz
dzień nie będzie śledzony z helikoptera, a ilość fotoreporterów nie przewyższy
ilości gości, a jest ich naprawdę dużo, prawie wszyscy siatkarze polskiej
reprezentacji na czele z trenerami, również tymi klubowymi Zbyszka.
Przetarłam oczy i od razu rzucił mi się widok sukni
ślubnej<klik> powieszonej na szafie. Połyskujący na palcu zaręczynowy pierścionek i
buty<klik>, w których zamierzam przetańczyć całą noc. Co prawda nie mogłam zaszaleć z
wysokością obcasa i najpewniej przy Zbyszku będę wyglądać jak młodsza
siostrzyczka, ale lekarz stanowczo odradził mi 12-centymetrową platformę.
Posłuchałam pokornie.
-Nie śpisz?
-Nie mogę już. To normalne, że boli mnie żołądek?-
bo boli jak jasna cholera. W ogóle ostatnio nie czuję się najlepiej, ale nie
mówię tego nikomu, bo nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. To pewnie
tylko i wyłącznie moje fanaberie, które potęguje we mnie przedślubny stres.
-Oczywiście kochanie. Nawet nie chce sobie przypominać
tego co ja przeżyłam w dniu swojego ślubu do momentu, w którym zobaczyłam
Kubiaka w ślubnym garniturze. Tobie też odejdzie stres, gdy już będziesz
trzymała go za rękę. Skup się dziś tylko na sobie i nie myśl o
nieprzyjemnościach, bo to nie jest odpowiedni czas na to.- Monika ma rację. Nie
będę dziś myśleć o tym co mnie martwi. Chcę stanąć uśmiechnięta przed ołtarzem
i cieszyć się tym dniem. Wstałam z łóżka i podeszłam do potężnego skrawka
białego materiału. Zamknęłam oczy.
-Tosia wszystko w porządku? Coś cię boli?- kiwam
przecząco głową. Konkretnie nic mnie nie boli, ale czuję jakiś taki niepokój w
sobie, że coś będzie nie tak. Coraz większymi krokami zbliża się dzień badania.
Ustaliliśmy ze Zbyszkiem, że będziemy wtedy razem. Z boku może wyglądać tak, że
to tylko ja przeżywam, ale ja wiem, że mój przyszły mąż także się denerwuje,
ale nie okazuje tego, by nie denerwować mnie.
-Monia, jest OK. Chodźmy zjeść śniadanie, bo mały
Bartman daje mi się już we znaki i domaga się żarcia.- uśmiecham się i biorę
brunetkę pod rękę. Schodzimy na dół najciszej jak potrafimy, by nie obudzić
Michała i Krzysia. Nie wiem czy zjedzony banan z kawałkiem pasztetowej można
nazwać najlepszym połączeniem, ale właśnie na to złapała mnie teraz ochota.
Myślałam, że te wszystkie dziwne rzeczy jedzone podczas ciąży to są tylko
wymysły filmów i książek, ale ja rzeczywiście mam jakiś spaczony smak i smakują
mi dziwne rzeczy. Tłumaczę sobie to wszystko tym, że dzidzia tego potrzebuje,
ale staram się też nie wychodzić z założenia, że teraz jem „ za dwoje”, bo będę
wyglądać później jak trzydrzwiowa szafa, a taka opcja nie podoba mi się
zbytnio.
-Fryzjer i kosmetyczka przychodzą po 11 jakoś. Do 16
powinnyśmy ze wszystkim zdążyć. Iwona z Krzyśkiem mają przyjechać tutaj, a
reszta gości to chyba już prosto do kościoła.- cieszę się, że ją mam. Informuje
mnie o wszystkim i trzyma rękę na pulsie. Do ostatniej chwili to Monika
pilnowała spraw związanych z listą gości i to do niej dzwonili ci, którzy z
jakichkolwiek przyczyn nie mogli pojawić się dzisiejszego dnia w Warszawie.
Jest to naprawdę mała grupa gości, bo wszyscy pozostali z chęcią potwierdzili
swoją obecność.
-Wiesz, że gdyby nie wy, Ignaczaki i Wojtaszki to my
byśmy chyba nie wzięli tego ślubu. Ja nie mam do tego głowy i Zbyszek powinien
myśleć teraz trochę więcej o siatkówce niż o menu weselnym czy kolorze
balonów.- Bartman to człowiek wielu talentów, ale w konfrontacji z potrawami,
przystawkami i napojami musiał uznać ich wyższość i wywiesić białą flagę. Łatwo
powiedzieć, że chce się opcję „all in clusive”, ale trzeba samemu skomponować
sobie menu, by goście wyszli szczęśliwi, najedzeni i wytańczeni do granic
możliwości. Zespół muzyczny też skopiowaliśmy, tym razem od Kubiaków, bo
impreza przy ich muzyce podobno była przednia.
-Na podziękowania przyjdzie czas jutro rano, jak już
będziemy pewni, że wszystko się udało. Czuję, że wszystko będzie jak w bajce.-
całuje mój policzek i uspokaja tym samym rozdygotane nerwy.
Po skończonym posiłku idę do łazienki i biorę szybki
prysznic. W moim przypadku właściwsza byłaby kąpiel, ale nie mam na nią czasu,
bo chcę jeszcze wyskoczyć na szybkie zakupy. Wstyd się przyznać, ale
zapomniałam o rajstopach, a bez nich przecież nie mogę wystąpić. Może powinnam
powiedzieć Monice, że wychodzę? Będzie się martwić, gdy nie będzie wiedziała
gdzie jestem. Z drugiej strony jednak jak jej powiem, że muszę coś kupić to
będzie chciała wyjść za mnie, a ja muszę się przewietrzyć. Zarzucam na siebie
pierwszy lepszy ciuch i wychodzę na zewnątrz. Po drugiej stronie jest Rosmann,
więc tam na pewno znajdę to, czego szukam. Przechodząc przez „zebrę” poczułam
się jakoś dziwnie. Zakręciło mi się w głowie, ale nie cofnęłam się, bo już
niejednokrotnie coś takiego mnie łapało i szybko znikało. Przecież jestem w
ciąży, a to przecież taki normalny stan dla kobiety nie jest.
-Wszystko w porządku?- musiałam przystanąć i oprzeć
się przy ścianie, bo nie dawałam rady utrzymać się na nogach. Dlaczego akurat
tego dnia musiały mnie złapać takie dolegliwości?! Owszem, mogłabym udawać silną
i zdrową kobietę, ale nie bardzo mi to wychodzi, bo zapewne moja twarz
przypomina teraz białą kartkę papieru. Pozwalam doprowadzić się do ławki i
łapię kilka głębszych oddechów, by się dotlenić. Jeśli to nie pomoże, to będę
musiała zadzwonić do Zbyszka albo Moniki. Nie chciałabym zepsuć nam tego
szczególnego dnia, ale nie będę też igrać ze zdrowiem dziecka. Mam świadomość,
że jestem w grupie ryzyka, bo już raz straciłam dziecko i nie chciałabym
przeżyć tego ponownie. Może więc powinnam mieć w dupie ślub i jak gdyby nigdy
nic zgłosić się do szpitala i poprosić lekarza by zrobił wszystko bym nie
straciła dziecka? Wyciągam telefon i dzwonię do Zbyszka, ale nie odbiera, a we
mnie potęguje się zdenerwowanie, gdy jak na złość nie mogę skontaktować się
jeszcze z Moniką. No nic, już trochę lepiej się czuję, bo jakaś życzliwa osoba
przyniosła mi kubek wody i się poprawiło. Podniosłam się z ławki z zamiarem
powrotu do domu. Po rajstopy wyślę któregoś z Kubiaków, nie będę ryzykować.
Wstałam i runęłam jak długa, wpadając w czyjeś ramiona.
-Mógłby pan wezwać w pogotowie? Jestem w ciąży i
trochę się boję.- trochę? Boję się jak cholera!
~*~
W momencie w którym odebrałem telefon od Moniki, że
Tosia znajduje się w szpitalu dostałem jakiegoś paraliżu. Można to porównać do
stanu w jakim się znajdowałem, gdy dowiedziałem się o porwaniu Łukowskiej.
Obawy dotyczące ciąży niestety sprawdziły się i musimy się z tym zmierzyć. Nie
myślę w tym momencie o tym, że właśnie teraz powinniśmy przygotowywać się do
ślubu. Założyłem na siebie pierwszy lepszy dres i wybiegłem z mieszkania.
-Kurwa mać!- zapomniałem, że wczoraj oddałem
samochód do znajomego warsztatu, bo postanowiłem skorzystać z wizyty w stolicy.
Szybko wróciłem się do domu, by zamówić taksówkę. Narobiłem takiego
zamieszania, że obudziłem śpiącą w moim pokoju Alę. Zbiegła po schodach i mocno
się do mnie przytuliła. Zaczęła płakać, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
-Żabko co się stało? Czemu płaczesz?- Alicja tak się
cieszyła na dzień naszego ślubu, nie mogła go się doczekać tak samo jak i my
wszyscy. Usiedliśmy na drewnianych schodach, by wytłumaczyć zaistniałą
sytuację, choć nie powiem bym nie śpieszył się do szpitala.
-No to powiesz mi co się stało? Nie martw się o
Tosię, bo wszystko na pewno będzie dobrze. Pojadę zaraz do szpitala i
wszystkiego się dowiem. Zmykaj na górę i spróbuj się jeszcze położyć, bo musisz
mieć siłę do tańca.-mierzwię jej włoski, ale ona wcale się nie uśmiecha. Coś
wyraźnie musi ją trapić.
-Zbyszku ja bardzo kocham ciebie i Tosię i bardzo
chciałabym z wami mieszkać. Cieszyłam się ze ślubu, ale kiedy dowiedziałam się
o dzidziusiu to bardzo się wystraszyłam. To będzie wasze dziecko i będziecie je
bardziej kochać niż mnie. Po co wam ja, skoro będzie dzidzia? Teraz wiem, że
źle zrobiłam, ale przez chwilę myślałam, że nie chcę by to dziecko się
urodziło. Tosia leży w szpitalu i to przeze mnie!- wybuchła głośnym szlochem,
że aż moja mama wyszła na korytarz. Kazałem jej dać nam chwilę. Przytuliłem Alę
mocno do siebie i próbowałem ją uspokoić. Oczywiście, że to nie jest jej wina,
że Tosia leży teraz w szpitalu, ale niepokoi mnie tok myślenia małej Wolskiej.
Myśmy jej nie mówili, że proces adopcyjny jest już w toku. Nie chcieliśmy jej
rozczarowywać i powiedzieć dopiero wtedy, gdy wszystko będzie już wiadome na
pewno.
-Kotku spójrz na mnie.-poprosiłem ją, ale jej
zapłakana buźka cały czas wtopiona była w rękaw mojej bluzy. Chwyciłem ją pod
podbródek i podniosłem głowę do góry. Serce mi się kraję, gdy patrzę w jej
zapłakane oczy. Muszę jej powiedzieć o tym, że z Tosią robimy wszystko, by
według prawa Alicja była naszą córką. To tylko papier, ale jakże potrzebny w
wielu urzędach. Jeśli chodzi o serca to mała już od dawna dzierży w nich
wysokie miejsce.
-Kiedy urodzi się dziecko to nasz świat wywróci się
do góry nogami, to prawda, ale to wcale nie oznacza, że coś się zmieni w
naszych relacjach. Zawsze będziemy cię kochać, nawet jeśli mielibyśmy mieć
gromadkę dzieci. Ty też jesteś naszą córeczką i może już niedługo sąd przyzna
nam do ciebie pełne prawa i będziesz już oficjalnie małą Alicją Bartman.-
wahałem się czy zmieniać jej nazwisko, które nosi po zmarłej mamie. Doszliśmy
jednak do wniosku, że Ania zawsze będzie obecna i wcale nie zależy to od jej
nazwiska.
-Naprawdę? Naprawdę będę waszą córką?!
-Już jesteś naszą córką kochanie. Liczę na to, że
jako starsza siostra będziesz pomagać przy młodszym rodzeństwie.- ochoczo
zapewniła mnie, że będzie pomagać we wszystkim. Będzie przewijać, będzie
wychodzić na spacery i wstawać, gdy maleństwo będzie płakać w nocy. Chyba
wreszcie uwierzyła, że nie oddamy jej nikomu, że walczymy o nią do upadłego,
bez względu na to co przynosi los. Pewny tego, że Alicja nie będzie się
obwiniać, zamówiłem taksówkę i pojechałem do szpitala. Dopiero we wnętrzu auta
zacząłem się obawiać, że marzenia o dziecku będziemy być może musieli przełożyć
na późniejszy czas. Powinienem myśleć pozytywnie, ale niestety w takich
kwestiach jestem realistą i od początku zdawałem sobie sprawę, że jest to ciąża
podwyższonego ryzyka. Lekarz prowadzący ciążę nigdy nie owijał w bawełnę i
podczas ostatniej wizyty zaznaczył, że dopiero teraz przed nami najważniejsze chwile
z życia dziecka, które zadecydują o jego dalszym losie.
-Gdzie leży Antonina Łukowska? Została przywieziona
jakąś godzinę temu, jest w ciąży.-podałem kluczowe informacje, które pomogły
recepcjonistce zlokalizować moją narzeczoną. Oczywiście w tej kwestii pojawiły
się problemy, bo musiałem udowodnić w jakiś sposób, że jestem spokrewniony z
Tosią.
-W jej karcie na pewno widnieje moje nazwisko jako
osoby do której należy dzwonić w razie potrzeby.-młoda kobieta przejrzała kartę
i znalazła stosowną informację. Uśmiechnęła się do mnie krzywo i poinstruowała w
którą stronę powinienem iść. Oczywiście był to oddział ginekologiczny, a
dokładnie patologia ciąży. Już w tym momencie zacząłem się niemiłosiernie
denerwować, ale z drugiej strony muszę zachowywać kamienną twarz i przynajmniej
przy narzeczonej udawać, że jestem silny i wierzę, że wszystko będzie dobrze.
Monika siedziała na krzesełku obok gabinetu z ultrasonografem.
-Co się dzieje? Wiadomo już coś?- przywitaliśmy się.
Kubiak kręciła głową, sam nie wiedziałem czy z braku niewiedzy czy aktualnego
stanu zdrowia szatynki. Usiadłem obok niej i czekałem na jakieś informację.
-Lekarz powiedział, że to zasłabnięcie to efekt
stresu, być może anemia. Zrobili jej USG i coś wyszło nie tak już na tym
zwykłym badaniu i teraz robią jej to badanie, na które byliście umówieni.
Zapytałam co podejrzewają i niestety nie mam dobrych wiadomości Zbyszek,
podejrzewają u maleństwa wadę serduszka.- na moim czole pojawiły się kropelki
potu, a wyłamywane palce niemiłosiernie trzeszczały. Najczarniejsze scenariusz
sprawdziły się, choć do samego końca razem z Tośką staraliśmy się myśleć
pozytywnie. Nie wyszło, ale to nic nie zmienia przecież. Z wadą serca czy bez
to cały czas jest nasze dziecko, które kocham nad życie i będę robił wszystko,
by pomóc ,mu wyzdrowieć. Medycyna teraz poszła nieprawdopodobnie do przodu, nawet w
Polsce kardiologia stoi na wysokim poziomie, bo już niejednokrotnie słyszałem w
mediach o spektakularnie przeprowadzonych operacjach, przeszczepionych sercach.
Wada serca to nie koniec świata, można to przecież wyleczyć.
-Myślisz, że mogę tam wejść?- powinienem być teraz
przy niej, trzymać za rękę i powtarzać jak mantrę, że jakoś wszystko się ułoży.
Monika kiwa przecząco głową. Pewnie sama chciała wejść do środka, ale jej nie
pozwolono. No nic, musimy czekać.
-Zbyszek a co ze ślubem? Wszystko umówione, tyle
gości i w ogóle.- jakoś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że pasowałoby kogoś
poinformować, kogoś zawiadomić. Tylko kogo, jak na wesele zaproszonych jest
ponad 200 osób? Do usranej śmierci musiałbym dziś dzwonić, a kompletnie nie mam
do tego głowy. Przychodzi mi na myśl Kinga i konieczność dania znaku
przynajmniej jej, bo przecież ona dużo pomagała mi w organizacji.
-Najważniejsza jest Tosia i dziecko. Ślub i wesele
najwyżej się nie odbędą, nie narażę już jej na niepotrzebne stresy.-
niepotrzebnie tak nagliłem z tym ślubem. Stresowała się, denerwowała i w końcu
organizm nie wytrzymał. Z drugiej strony gdyby nie to, to być może
dowiedzielibyśmy się o tej wadzie zbyt późno? Tak to będzie można od razu
podjąć działania, by pomóc dziecku wyjść z tego i podjąć normalne życie w
późniejszych latach.
-Pan Zbigniew Bartman?- z gabinetu wychodzi lekarz w
białym kitlu i prosi mnie do środka. Na leżance leży zapłakana Antosia. Tak
niedawno bałem się o nią niemiłosiernie i teraz znowu przyszło mi się o nią
bać. Dochodzę do niej i całuję w czoło, szukając dłonią jej dłoni. Siadam przy
niej, dodając otuchy i wsparcia.
-Powiem tak, nie jest dobrze, ale proszę się nie
denerwować, bo już teraz zaplanujemy leczenie i zrobimy wszystko, by państwa
córka urodziła się i mogła rozwijać się jak inne dzieci.- córka? Będziemy mieli
córeczkę. Łzy napłynęły mi do oczu. Córeczka tatusia.
-Zbyszek, a jeśli to moja wina? Może nie dbałam o
siebie dostatecznie i stąd ta wada?- wcześniej Ala, a teraz Tosia obwinia się o
coś.
-To nie jest niczyja wina kochanie. Tak po prostu
musiało być, ale przecież się nie poddamy. Będziemy walczyć o naszą córeczkę i
jeszcze zobaczysz, że będzie to silna i zdrowa dziewucha za którą będą się uganiać wszystkie chłopaki…
~*~
Jestem Wam winna kilka słów wyjaśnień i myślę, że jest to dobry czas na to, by to zrobić. Mam świadomość, że od stycznia moja działalność w świecie blogów woła o pomstę o nieba. Już nie chcę pisać o tym, że miałam ciężki rok, matura i tak dalej. Podejrzewam, że nie tylko ja musiałam się mierzyć z przeciwnościami losu. Nie chcę niczego obiecywać, bo muszę Wam szczerze przyznać, że trochę straciłam werwę do pisania opowiadań, ale czasem są dni, że nie wiem który folder z opowiadaniami otwierać, by napisać coś nowego, bo mam przypływ weny. Całej sytuacji sprzyja fakt, że od tego tygodnia po pobycie w szpitalu nie podejmuję już pracy, więc będę miała trochę więcej czasu. Co prawda 10 września muszę się zameldować w Łodzi jako wolontariusz, ale może zabiorę ze sobą laptop i wygospodaruję trochę czasu na pisanie.
Przepraszam za wszystko, Paulinkaa :***
O jejku. Tyle zmartwień. Myślałam, że już po horrorach, a tu proszę. Nie tak miał przebiegać dzień ich ślubu. Nikt się nie obrazi, gdy dowiedzą się, że chodzi o zdrowie mamy i dziecka.
OdpowiedzUsuńNiepotrzebnie każdy z bohaterów próbuje obwiniać siebie. Przecież starali się jak mogli. Razem mogą stworzyć wielką kochającą rodzinę, nie widzę przeszkód :)
Oby mała Kruszynka nie cierpiała za bardzo. A ślub można zrobić jeszcze nie jeden ;)
Pozdrawiam
Oby wszystko skończyło się dobrze :)
OdpowiedzUsuńDlatego ja jestem zdania ze ślub powinno się brać nie będąc w ciąży, nawet jeżeli to wpadka i rodzice a często i para młoda chcieli by już. To tylko kartka papieru, a wiąże sie z nią wiele stresu i ten stres doprowadził też do tego ze Tośka wylądowała w szpitalu. Wieść że dziecko nie jest zdrowie jest chyba najcięższą rzeczą jaką rodzic może usłyszeć od lekarza tego nie da sie ani wyobrazić, ani opisać. Teraz nie uroczystość jest najważniejsza ale dobro Toski i ich córeczki.
OdpowiedzUsuńPaula nie lubię tego ze nasz kontakt się urwał, ale trudno czasami i tak się dzieje, ja też już nie siedzę w blogach tak jak dawniej i niestety dorosłe życie pochłania mnie bez reszty
Usłyszeć taką wiadomość, to musi być dla rodziców szok. Dobrze, że mają siebie na wzajem i będą walczyć o swoją córeczkę. Oboje mają nibywałego pecha w życiu, ale szkoda, że odbiło się to też na ich dzieciątku. Strasznie mi żal z tego powodu.
OdpowiedzUsuń