Siedzę na poczekalni, trzymając w swojej dłoni dłoń
Moniki. Po policzkach spływają mi łzy. Strzał, który padł w tej szopie sprawił,
że umarło we mnie serce. Zatrzymało się. Przywieziono nas do szpitala osobnymi
karetkami, a teraz nikt nie chce mi udzielić informacji na temat stanu jego
zdrowie. Wiem też, że w szpitalu jest Zyga. Może to jego trafił strzał? Nikomu
nie życzę źle, ale niech go trafi jasny szlag! Dopiero teraz do mnie dociera co
się stało i w jak poważnych tarapatach byłam. Oczywiście zdawałam sobie z tego
sprawę już wcześniej, ale teraz to wszystko do mnie dociera z podwójną siłą. Do
tego jeszcze nie wiem co ze Zbyszkiem!
-Nie wytrzymam! Idę tam!- podniosłam się gwałtownie
z krzesła, zapominając o podłączeniu do kroplówki. Właściwie nic mi nie jest.
Pobrano mi krew, zrobiono opatrunki na ciele i dano witaminy na wzmocnienie.
-Uspokój się. Na pewno nic mu nie jest.- Monia stara
się dodać mi otuchy i gdyby nie ona to pewnie już dawno bym oszalała z nerwów.
No nic, musimy siedzieć i czekać.
-Zapraszam panią do środka. Mamy już pani wyniki
badań.- Kubiak siłą wpycha mnie do gabinetu i wchodzi do niego ze mną. Siadamy
przed biurkiem lekarza. Podobno za chwilę mam złożyć jakieś zeznania. Widziałam
już policjanta na korytarzu i pewnie to z nim będę musiała rozmawiać.
-Panie doktorze może mi pan powiedzieć co z
mężczyzną, który przyjechał tu ze mną? Właściwie przyjechało ich dwóch, a mi
chodzi o Zbyszka Bartmana. Pan na pewno ma jakieś informacje.- spojrzałam na
niego z wdzięcznością. Pokręcił głową, jakby nie mógł mi powiedzieć nic
szczególnego. Pokazałam mu pierścionek zaręczynowy.
-Przed chwilą jeden z mężczyzn zmarł na stole
operacyjnym. Przykro mi. Pani Antosiu, ale mam dla pani inną wiadomość. Z wyników
krwi wynika, że jest pani w ciąży. Musimy panią położyć na oddziale, by
sprawdzić czy poniesione przez panią obrażenia nie zaszkodziły dziecku…-
zamknęłam oczy. Wyciągnęłam igłę z żyły i wyszłam na korytarz. Ze słów lekarza
dotarły do mnie tylko pojedynczy słowa. Zgon, ciąża, obrażenia i zagrożenie dziecka.
Monika właśnie tłumaczy lekarzowi, że jeden z mężczyzn przywiezionych ze
strzelaniny to ojciec dziecka, dlatego dobrze byłoby to wyjaśnić czy aby na
pewno chodzi o Zbyszka. Nie może o niego chodzić! Ja się nie zgadzam, by to
Zbyszek zginął od tego strzału.
-Proszę usiąść i się nie ruszać. Wszystkiego się
postaram dowiedzieć i zaraz do pani wrócę. Proszę się uspokoić, bo to nie jest
normalny stan dla dziecka.- nie dociera do mnie fakt, że jestem w ciąży.
Najpierw muszę się dowiedzieć co ze Zbyszkiem. Monika na początku była pewna,
że nic mu się nie stało, a teraz sama ociera z twarzy łzy i dzwoni do męża by
powiedzieć mu, że prawdopodobnie jego przyjaciel nie żyje. Czy ktoś
poinformował jego rodziców? Przecież oni powinni tu przyjechać. Na jednej z sal
leży ich syn. Żywy lub martwy. Nie, on na pewno żyje. Nie zostawiłby mnie. On
jest zbyt dobrym człowiekiem, by miał teraz odejść. Wiem, że wielu dobrych
ludzi odchodzi zbyt wcześnie z tego świata, ale on nie może. Nie teraz, nie w
taki sposób. Nie przeze mnie. Tak, to moja wina. Jeśli Zbyszek zginął od tego
strzału, to ja nigdy sobie tego nie wybaczę. Zrobił to w mojej obronie. A może
gdyby przyjechał sam a nie z policją to nic by się nie stało? Może to jego
wina? Kogo ja obarczę winą za jego śmierć, gdy przyjdzie mi ostatni raz
spojrzeć na jego twarz?
-To nie chodziło o pana Bartmana. Pani narzeczony
leży na sali. Co prawda jest draśnięty, ale to nic poważnego. Udało mi się
załatwić, żeby mogła pani do niego wejść, ale naprawdę tylko na chwilę.-
korzystam z uprzejmości lekarza czując, że cały ciężar tych ciężkich godzin w
moim życiu odpływa ze mnie. Zyga nie żyje, a co za tym idzie skończy się
koszmar tych wszystkich ludzi, którzy byli przez niego zastraszani i zmuszani
do pracy dla niego. Skończy się ciężki okres dla młodych dziewcząt,
oszukiwanych i wykorzystywanych pod pretekstem zatrudnienia w barze. No i
najważniejsza wiadomość jest taka, że nic poważnego nie stało się Zbyszkowi.
Prawie biegnę do niego, by móc jak najszybciej zobaczyć jego twarz i upewnić
się, że oby na pewno wszystko jest w porządku.
-Zbyszek!- dopadam do jego łóżka i rzucam się na
niego jak ćpun na głodzie, który zdobył pieniądze na kolejną dawkę narkotyku.
Ściskam go z całych sił, całując jego twarz i usta. Tak się cieszę, że nic mu
nie jest. Z tej radości, ale i przytłoczenia tym wszystkim zaczynam płakać.
Może płaczę też dlatego, że jestem w ciąży? Matko! Muszę mu powiedzieć jak
najszybciej. Ucieszy się? Nie mam pojęcia. Nie rozmawialiśmy jeszcze o
dzieciach na poważnie. Priorytetem jest dla nas adopcja małej, a w obliczu tego
co się stało i jaka prawda o Nastce wyszła na jaw myślę, że sąd odda nam opiekę
nad Alą z pocałowaniem ręki. Za dużo tego wszystkiego, aż momentami kręci mi
się w głowie!
-Już dobrze kochanie. Jesteś bezpieczna, mi też nie
stało się nic złego. Najważniejsze, że ten łobuz już nie będzie nikomu
zagrażał, a cała ta ich szajka zostanie złapana.- tuli mnie do siebie mocno, a
ja chłonąc jego ciepło przypominam sobie o Łukaszu. Właściwie nie wiem co się z
nim stało, gdzie teraz się znajduje. Na pewno nie uniknie odpowiedzialności, a
przecież tak naprawdę nic złego tam nie robił. To znaczy godził się na ten
przestępczy proceder, ale sam nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy. Był
zastraszany, groziło mu niebezpieczeństwo, a mimo to potrafił zorganizować mi
dodatkowy koc na noc i ciepłą herbatę ze słodką bułką.
-Pani Tosiu, muszę panią porwać, bo już upominają
się o panią na ginekologii, gdzie umówiłem pani badanie USG.- przy łóżku
Zbyszka pojawia się przyjmujący mnie lekarz, a moje policzki płoną purpurą.
Czuję się tak, jakbym nie powiedziała rodzicom o grążącej mi jedynce na koniec
roku. Brunet patrzy na mnie wyczekująco, a ja nie wiem co mam mu powiedzieć. No
bo właściwie wszystko chyba zostało już powiedziane.
-Też jestem tak samo zaskoczona jak ty, dowiedziałam
się jakieś 20 minut temu, ale ze strachu o ciebie jakoś nie przyswoiłam jeszcze
do siebie tej wiadomości.- będę matką!
-Boże Tośka! Tak się cieszę! Z dzieckiem na pewno
wszystko w porządku? Nic mu nie grozi po tym co się stało?- wyczekująco
spojrzał na mnie lekarz.
-Chcielibyśmy właśnie to sprawdzić. Możemy już iść?-
chciałabym się jeszcze nacieszyć Zbyszkiem, ale lekarz jest nieustępliwy i w
ekspresowym tempie każe mi się znaleźć na zdecydowanie innym oddziale. Ostatni raz
przed odejściem całuję jego usta i wychodzę, przysyłając do mojego narzeczonego
Monikę. Szczęście w nieszczęściu?
~*~
Cieszę się, że w tym momencie nie ma przy mnie
nikogo. Monika pojechała do domu zwolnić opiekunkę Krzysia, Tosia zasnęła po
szeregu badań i analiz. Wyciągnięty na masakrycznie niewygodnym i zdecydowanie
za krótkim łóżku, mogę dać upust swoim emocjom. Nie wstydzę się łez, nie
wstydzę się swojego nastroju, bo przecież nie ma czego. Jeszcze kilkanaście
godzin temu wydawało mi się, że znajduję się w piekle, a teraz jestem na samym
szczycie raju. Widok lufy pistoletu przy skroni Łukowskiej i wiadomość o jej
błogosławionym stanie. Skrajne emocje, ale jakże prawdziwe. Mogę powtarzać
każdego dnia, że przy tej kobiecie rozumiem po co żyję i może nie chciałbym
znowu przeżywać takich emocji jak te z udziałem przestępców, ale nie
zamieniłbym tego niespokojnego życia na życie obok innej kobiety. No i to
maleństwo. Zadzwoniłem już do wszystkich przyjaciół. Otrzymałem gratulacje i
słowa pociechy, bo podobno jak pojawiają się dzieci, to kończy się pewien
beztroski etap w życiu człowieka. Kubiak odgrażał się do słuchawki, że dopiero
teraz zrozumiem jego euforię dzieckiem i każde, mało konwencjonalne zachowanie.
Mógłbym dzwonić bez końca, ale brakuje mi telefonu wykonanego do rodziców.
Nawet nie wiem czy oni wiedzą o tym co się stało, że jestem w szpitalu.
Dotknąłem instynktownie zabandażowanego miejsca, gdzie drasnęła mnie kula. Miałem
dużo szczęścia, że skończyło się tylko na kilkunastu szwach. Ta druga kula
mogła mieć taką samą moc, jak ta która zabiła Zygę.
-Zbyszek!- w moim uchu niczym strzał armatni
rozbrzmiewa głos mamy. Z tego wszystkiego zapomniałem, że ktoś powinien
zawiadomić moich rodziców. Nie zdążyłem jeszcze nikogo zapytać czy informacja o
tym co się stało nie pojawiła się jeszcze w mediach. Mam nadzieję, że taka
sytuacja nie będzie miała miejsca, bo taki rozgłos jest mi do niczego nie
potrzebny. Po wyjściu ze szpitala chciałbym wstawić się na zgrupowaniu i tak
jak moi koledzy, ciągnąć wózek w tą samą stronę.
-Spokojnie mamo, ja nie jestem tutaj sam.- wcześniej
leżałem sam, ale tylko przez chwilę. Teraz przewieziono mnie do sali na której
leżę z jakimś młodym chłopakiem, czekającym na zabieg pobrania szpiku kostnego
dla swojej żony.
-Możesz nam powiedzieć co się stało? Michał
zadzwonił do nas i powiedział, że porwali tą twoją dziewczynę i musiałeś
jechać, by ją odbić. Czy ty w ogóle nie masz rozumu synu? Przecież mogli cię
zabić, coś ci zrobić…- matka szlocha w chusteczkę, pocieszana głaskaniem po
plecach przez ojca. Z jego wzroku nie mogę nic wyczytać, ale mam wrażenie, że
nie jest na mnie zły. Ba! Zaryzykuję i powiem, że jest ze mnie dumny, że byłem
gotów zawalczyć o swoją kobietę.
-Po pierwsze mamo Tosia jest moją narzeczoną, a
teraz okazało się, że jest także matką mojego dziecka, więc może przemyśl sobie
wszystko dokładnie zanim coś jeszcze powiesz.- słowo dziecko w tym momencie
jest kluczem, które najprawdopodobniej zadziała na naszą korzyść.
-Dlaczego nam nic nie powiedziałeś?
-O czym? O tym, że się zaręczyliśmy? Nie sądziłem,
że po ostatnim przedstawieniu w Warszawie będzie was to interesować. Jeśli
chodzi o dziecko, dowiedziałem się dopiero dziś, także sami rozumiecie, nie
mogę się jeszcze przyzwyczaić do tej myśli.- uśmiecham się pod nosem.
-Zaskoczyłeś nas, a do tego jeszcze Joanna. Była
bardzo przekonywująca. Przepraszam cię synku, że uwierzyłam jej, a nie
poczekałam na twoje słowa. Rozmawiałam z nią kilka dni po waszym wyjeździe i
wprost zapytałam o to jak było z waszym rozstaniem. Zaczęła kręcić, a ja wtedy
zrozumiałam, że cały czas kłamała. Powinnam już wcześniej do ciebie zadzwonić,
przeprosić ciebie i Antosię, ale jakoś tak nie miałam odwagi po tym co mówiłam
wtedy podczas obiadu.- coś nowego. Moja matka przyznająca się do błędu to
bardzo rzadkie zjawisko, ale nie pogardzę nim.
-Oboje z mamą zachowaliśmy się nie na miejscu i mamy
tylko nadzieję, że zarówno ty jak i twoja narzeczona wybaczycie nam tę sytuację
i zechcecie się dzielić z nami waszym życiem.- jeśli chodzi o mnie to jestem z
miejsca skłonny im wybaczyć. To są moi rodzice i mimo wszystko ich kocham i
chciałbym, by uczestniczyli w moim rodzinnym życiu. Nie chcę jednak podejmować
decyzji za Tosię. To właściwie ona była obiektem ataków z ich strony i to ona
powinna zadecydować czy dać moim rodzicom drugą szansę. Znając jej charakter
mogę być pewien, że nie będzie w nieskończoność żywić do nich urazy, bo taka
już jest i między innymi za to właśnie ją kocham.
-A może sami z nią porozmawiacie? Ona leży tutaj w
szpitalu na oddziale ginekologicznym, więc jak się uwiniecie to zdążycie
jeszcze w godzinach odwiedzin.- chytry plan z mojej strony, ale to oni zawsze
mnie uczyli, że jak się nawarzyło piwa, to samemu trzeba je wypić, by mieć
nauczkę na przyszłość.
-Coś nie tak z dzieckiem?
-Nie, wszystko w porządku. Po prostu przez
kilkadziesiąt godzin Tosia była przetrzymywana w nieludzkich warunkach,
przeżyła niewyobrażalną dawkę stresu i lekarze chcą sprawdzić czy aby na pewno
nie ma to żadnych konsekwencji dla dziecka. Wierzę, że wasza troska jest
szczera, więc nie zawiedźcie mnie.-spojrzałem na rodziców wymownie, by już
nigdy w przyszłości nie przyszło im do głowy wtrącać się w moje życie i negować
sercowe wybory.
Oddycham z ulgą. Dopiero teraz pozwalam sobie na
sen. Pozostawiając za sobą przeszłość i spokojnie patrząc w przyszłość.
~*~
Lubię tak radykalnie zmieniać Wasze nastroje...