Powoli wszystkich ogarnia świąteczny szał. Wszystkich, tylko nie
mnie. Ogromne wyrzutu sumienia po tym jak zostawiłam swoich rodziców nie
odwiedzających ich sprawiają, że choć miałabym ochotę jechać i spędzić z nimi
te świąteczni dni, to zostaję w Rzeszowie. Muszę iść na miasto i kupić
przynajmniej jakąś sztuczną imitację choinki i kilka ozdób, by całkiem nie
zdziczeć i nie popaść w depresję. Zrobię to dziś, po ostatnim dniu pracy w tym
roku. Właściwie to on nic z pracą wspólnego nie będzie miał. O 9 zaczynają się
klasowe wigilię. Usiądę z moimi uczniami i ich rodzicami do stołu, który nam
przygotowali. Później odbędzie się uroczystość na sali gimnastycznej, a potem
każdy rozejdzie się do swoich obowiązków. Nie mam żadnych. Przyjdę do
mieszkania, legnę przed telewizorem i zapewne tak spędzę Boże Narodzenie. W
głowie kołacze się myśl o tym, by pojechać na święta do rodziców. Nie byłam tam
tyle lat. Pisałam ostatnio list, dostałam nawet odpowiedź. Czy coś się zmieniło
od dnia, w którym stamtąd wyjechałam? Wydaje mi się, że nie. Rodzice nadal mają
gospodarstwo i z tego co mówiła mama przynosi im teraz całkiem niezłe dochody.
Kupili nawet telewizor plazmowy, a tata posiada komórkowy telefon. Proponowałam
nawet, że kiedy ustabilizuję się w Rzeszowie, to ich do siebie zabiorę, ale nie
chcą o tym słuchać. Mogę się im dziwić? Nie. Oboje są po pięćdziesiątce i
wychodzą z założenia, że na starość nie przesadza się starych drzew. Szanuję
to. Na święta mają jechać do siostry taty, bo wuj Zenek jest umierający i być
może to jego ostatnie święta w życiu. Ten jeden telefon uświadomił mi jak
bardzo odcięłam się od ludzi, którzy mnie wychowywali i przy których
wzrastałam. Nie zrobiłam tego dla własnego widzimisię. Chciałam się kształcić,
zdobyć wykształcenie i wyrwać z tej dziury, w której nie ma perspektyw. Wraz z
pierwszym dniem zimowych ferii spakuję walizkę i pojadę do rodziny.
Pełna lodówka, a nie ma w niej nic, z czego można by ugotować chociażby
jedną potrawę wigilijną. Może w zamrażalce mam gdzieś jeszcze jakieś grzybki, z
których mogłabym ugotować pierogi, ale już wczoraj skończyła mi się mąka. Czy
chce mi się wychodzić na zakupy w taką pogodę? Śnieg pada intensywnie, a
termometr od samego rana dość wyraźnie wskazuje temperaturę poniżej zera. Mimo
wszystko naszła mnie ochota na pierogi, więc wychodzę z ciepłego mieszkanka na
zewnątrz. Chłód uderza mnie od pierwszego kroku. Nie poddaję się. Opatulam
twarz szczelniej wełnianym szalikiem, naciągam na uszy puchatą czapkę i
zmierzam w kierunku „Biedronki”. Jedyny sklep, w którym nie czuje się zagubiona
jak dziecko we mgle. Wszystko tu stoi na swoim miejscu, do tego w przystępnych
cenach.
Miałam kupić tylko 2 kilogramy mąki, a naładowałam cały wózek. Cóż, trzeba
jakoś spożytkować świąteczną premię. Przy kasie wyładowuje wszystko na taśmę
zastanawiając się kto mi pomoże z tymi wszystkimi siatami. Nie mogę sobie
poradzić z większą ilością książek i zeszytów, a co dopiero z dużą paczką
proszku do prania i kilkoma litrami ukochanego Tymbarka. No nic, będę zmuszona
zamówić taksówkę, co jest mi nie w smak, bo nie chciałam się pozbywać
wszystkich pieniędzy z portfela podczas jednego wyjścia na zakupy, ale nie
zamierzam się z tym męczyć. W imię czego się pytam?
-Świąteczne zakupy?- odwracam się. Dziewczyna Fabiana podjechała do kasy z
zakupami o podobnych gabarytach. Subtelna różnica między nami jest taka, że ja
przyszłam tu na pieszo, a ona w ręku dzierży kluczyki, za pewne od samochodu
rozgrywającego.
-Tak wyszło, że na ostatnią chwilę. A wy nie jedziecie na święta do
Warszawy?- dwie Wigilie spędzałam w rodzinnym domu Drzyzgów.
-Fabian już pojechał, ja zostałam. Wiesz, trochę się pokłóciliśmy i
postanowiłam nie wracać do Warszawy. Jesteś samochodem czy może mam cię
podwieźć?- czy się teraz ze mnie naśmiewa czy naprawdę nie wie, że nie mam
samochodu? To jednak nie dziwi mnie bardziej niż sama jej propozycja. Nasze
spotkania i zamieniane słowa nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, a teraz
ona z własnej, nieprzymuszonej woli proponuje mi przysługę. Może nie powinnam,
ale nie jestem aż tak bogata, by rezygnować z takiej okazji.
Mam wyrzuty sumienia, bo dziwnym trafem wydaje mi się, że kłopoty w ich
związku są związane z moją osobą. Czy to możliwe, że tych kilka spotkań z
Fabianem ma wpływ na jego związek? Muszę z nim porozmawiać i powiedzieć mu, że
nie zamierzam być przyczyną rozpadu czyjegoś związku. Dobrze wiem, jak ciężko
jest się po tym pozbierać. Nie mogę powiedzieć, że pałam do Moniki jakimś
szczególnym wyrazem sympatii, ale musi jej zależeć na Drzyzdze. Na pewno
bardziej niż mi.
-Jeśli nie będzie to dla ciebie problemem, to chętnie się zabiorę. Mam
nadzieję, że z Fabianem to nic poważnego?- nie ma szans na to, by wiedziała o
naszym romansie. Inaczej nie chciałaby mnie podwieźć. Zaraz, zaraz. A może ona
specjalnie chce mnie zwabić do swojego auta, a potem mnie wyeliminować. Już za
późno trochę na zmianę planów, by zapięłam pasy, a samochód jest w ruchu.
-Myślę, że chwilowy kryzys. Fabian to nie jest łatwy człowiek. Kto może
lepiej o tym wiedzieć jak nie ty. Długo byliście razem? Nic mi nie opowiadał o
tobie.- a co miał opowiadać? W porównaniu z brunetką byłam wtedy nikim. Nosiłam
stare, sprane ubrania. Udzielanie korepetycji pozwalało mi się utrzymać w
stolicy, ale o zakupach w drogich sklepach mogłam zapomnieć. Nigdy zresztą
przesadnie mi na tym nie zależało.
-Byliśmy razem 4 lata. Nie ma o czym mówić. A wy długo jesteście razem?-
Monika to nie jest ta dziewczyna, z którą kiedyś widziałam jego zdjęcie na
jednym z portali społecznościowych. Z nią się po mnie nie pocieszał.
-Od roku. Poznaliśmy się jeszcze w Warszawie. Przeprowadziłam się teraz z
nim do Rzeszowa. Studiuję zaocznie, więc mogę sobie na to pozwolić.- widać po
niej, że może sobie pozwolić na wszystko, nie patrząc na koszty. Rozmowa
schodzi na inny temat, nie rozmawiamy już o Fabianie i doświadczeniach
związanych z obcowaniem z nim. Kilka zdań o świętach, jakieś noworoczne plany,
krótkie życzenia i już, po sprawie. Wysiadam pod swoim mieszkanie, biorę torby
i idę po schodach na górę chwaląc Pana za to, że ta Monika trafiła mi się w
Biedronce. Na schodach jeszcze kładę foliówki na jednym ze stopni, by poszukać
kluczy. Damska torebka to zło. Nigdy nie wiem co z niej może wyskoczyć.
Ostatnio w pracy znalazłam w nim nawet pudełko pinezek. Przegród bez liku.
-Mam!- podnoszę głowę do góry i staję w miejscu. Przy drzwiach w kucki siedzi
Alicja. Skąd ona wie, gdzie ja mieszkam? No nic, to teraz nie jest ważne.
Otwieram drzwi i wpuszczam ją do środka. Wyraźnie zmarzła, bo pociera szybko
rączkę o rączkę w celu rozgrzania się. Rozmowa o celu jej wizyty schodzi teraz
na dalszy plan. Za cel przyjęłam sobie doprowadzenie jej ciała do odpowiedniej
temperatury i nakarmienie głodnego dziecka. Duże zakupy okazały się być w tej
sytuacji wspaniałym pomysłem. Robię kanapki, nastawiam wodę na herbatę.
-Ciocia wie, że tu jesteś?- czy mogę mieć w ogóle złudzenia? Ta kobieta w
ogóle nie interesuję się małą, więc czego ja oczekuję. Gdy stawiam przed nią
kubek z parującym napojem i strawę, na jej twarz wpełza niewinny uśmiech. Jak
mi jest jej szkoda, tak strasznie szkoda. Głaszczę jej policzek, siadając
naprzeciwko niej.
-Nie proszę pani. Ciocia mi dziś powiedziała, że na święta wyjeżdżamy
gdzieś w świat, gdzie nie ma śniegu, że jest bardzo gorąco. Nie chcę świąt bez
śniegu, chcę zostać tutaj.- w jej oczach pojawiają się łzy. Odsuwam się i
rozkładam ramiona, by przytulić do siebie szatynkę. Chętnie do mnie podbiega,
wtulając się we mnie. Jest taka bezbronna. Chciałabym jej pomóc, ale co ja mogę
dla niej zrobić oprócz tych kilku kanapek z szynką, serem i herbaty? Kiedy zje,
będę musiała odprowadzić ją do domu.
-Kotku wiesz, że ciocia jest twoją opiekunką i musisz być z nią.- choć
wolałabym, by była ze Zbyszkiem. Dla Bartmana jest ważna i on na pewno by się
zajął nią odpowiednio. Nie wiem jednak czy on jeszcze jest w Rzeszowie. Kto
wie, może już wrócił do Warszawy.
Kiedy Alicja kończy kolację, ja odchodzę od stołu w poszukiwaniu mojego
notesu. Mam tam zapisany numer do Anastazji. Może jest cień nadziei na to, że
się o nią martwi? Wychodzę do łazienki i próbuje się z nią skontaktować.
Odbiera.
-Witam serdecznie, z tej strony Antonina Łukowska, wychowawczyni Alicji.
Chciałam powiedzieć, że Ala jest u mnie.
Dlaczego się pani nas tak uczepiła?! Chce pani mi odebrać dziecko?!
Co ona w ogóle gada, to się nawet słuchać nie chce. Nagle udaje troskliwą,
a w szkole nie widziałam jej jeszcze na żadnym spotkaniu z rodzicami.
-Nie mam pojęcia skąd Alicja zna mój adres. Proszę się nie martwić, zaraz
odwiozę ją do pani, tylko musi pani podać mi adres.-w sumie dobrze się składa,
że tak to się ułożyło. To będzie dla mnie jedyna okazja na to, by porozmawiać z
Wolską. Jak mnie wkurzy, to jej wygarnę! Wszyściutko, od A do Z!
~*~
Byłem zszokowany, gdy zadzwoniła do mnie Antosia.
Po pierwsze zdziwiłem się, że ma mój numer, a po drugie włos zjeżył mi
się na głowie, gdy dowiedziałem się o ucieczce Alicji. Przeraża mnie
czasem jej zachowanie i brak zainteresowania Wolskiej córką siostry. Jadę teraz
do mieszkania Nastki, by wyjaśnić całą tą sytuację raz a dobrze. Jeśli ona nie
radzi sobie z opieką nad małą, to będę musiał ja ją przejąć. Nie wiem jak chcę
to zrobić przy swoim trybie życiu i braku stałej partnerki u boku, ale nie
pozwolę, by Ali stało się coś złego. Nie po to obiecywałem Ance, że zaopiekuje
się jej córką, bym miał teraz chować głowę w piasek i udawać, że to mnie nie dotyczy.
Kolejny raz napaliłem się parkowanie równoległe i z trudem udało mi się
wyrobić przed tym, by nie zarysować innego auta. Od zawsze pcham się w kierunku
rzeczy niemożliwych, ale taki już jestem, że im większe wyzwanie, tym większa
satysfakcja z osiągniętego wyniku. Takim celem jest zabezpieczenie szczęśliwej
i bezpiecznej przyszłości Ali. Wiem, że jej ciotka i dziadkowie zrobią
wszystko, by mi to uniemożliwić, ale za długo się tego obawiałem. Zdecydowanie
za długo.
-Anastazja otwieraj, to ja!- walę do drzwi, gdy po kilkakrotnym naciśnięciu
dzwonka, nie zostają one otworzone. Pojawia się w nich szatynka ze złowrogim
wyrazem twarzy. Wpuszcza mnie do środka, gdzie w kuchni znajduje się jakiś
facet, zupełnie mi nieznany. W dupie mam to z kim ona się zadaje, ale jeśli się
dowiem, że to przez niego Alicja czuła się zagrożona w tym mieszkaniu, to nie
ręczę za siebie.
-Już nie mam siły do tego belfra! Co ona sobie w ogóle myśli, żeby
dzieciaka nastawiać przeciwko mnie?! Nie będzie mi gówniara dyktować gdzie i z kim
mam spędzać święta!- czy ona umie posługiwać się innym tonem głosu niż krzyk?
Zaraz po mnie w mieszkaniu pojawia się Antosia z małą. Alicja nie pała radością
na widok cioci. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest tym wszystkim
przerażona. Gdy tyko zauważa mnie, puszcza dłoń Łukowskiej i podbiega do mnie,
wtulając się w moje nogi. Biorę ją na ręce, całując w czubek głowy.
-Zbyszku czy ja mogłabym spędzić z tobą święta? Proszę zgódź się! I ty
ciociu też!- święta. Miałem jechać jutro rano do Warszawy. Nic nie stoi na
przeszkodzie, by Ala pojechała tam ze mną. Jeśli Nastka nie będzie miała nic
przeciwko i nie oskarży mnie później o porwanie dziecka, to nie widzę problemu.
Strasznie denerwuje mnie fakt, że tak nieodpowiedzialna osoba ma decydujący głos
w tej sprawie, ale nie mogę na to poradzić.
-Nie zgadzam się! Lecisz ze mną i z Pawłem i bez dyskusji!- i czemu ona się
tak upiera? Nie rozumiem tego. Gołym okiem widać, że Alicja jest dla niej
piątym kołem u wozu, a mimo wszystko idzie w zaparte i nie chce zrzucić na mnie
większej części odpowiedzialności za małą.
-Ale skoro Zbyszek chce się zająć małą, to dlaczego nie chce pani mu tego
umożliwić? Widać, że pani nie jest szczególnie zainteresowana opieką…- w
rozmowę wtrąca się Antonina, za co zostaje zbesztana wzrokiem przez Wolską.
Szatynka podchodzi do niej, mierząc ją od stóp do głów.
-Alicja idź do swojego pokoju! Natychmiast!- dziewczynka potulnie schodzi z
moich rąk i idzie do pokoju.
-Jakim prawem będziesz mnie oceniać?! Obstajesz za Zbysiem jakbyś go znała,
a tak naprawdę nic o nim nie wiesz! To przez niego nie żyje moja siostra, to
przez niego Ala nie ma matki!- czuję się tak, jakby mi ktoś zdzielił kopa
prosto w brzuch z całej siły. Stoję zapowietrzony i patrzę w oczy Anastazji.
Jak ona może oskarżać mnie o śmierć Ani? Przecież to był wypadek, jak wtedy
byłem w Warszawie. Miałem swoje problemy. Kłóciłem się wtedy z Aśką.
-No co się na mnie patrzysz?! Wiesz dlaczego Anka zginęła w tym wypadku?!
Bo po rozmowie telefonicznej z Tobą wsiadła do samochodu i chciała pojechać do
Warszawy! Wcześniej zadzwoniła do mnie i odwołała nasze spotkanie. Zawsze byłeś
ważniejszy! Gdyby wtedy zechciała przyjechać do mnie na babskie pogaduchy, dziś
nie musiałabym oglądać jej zdjęcia na marmurowej tablicy!- boli. Cholernie
boli. Dopiero teraz wszystko zaczyna układać się w całość. Wypadek miał miejsce
30 kilometrów na północny-zachód od Rzeszowa. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem. Fakt, kilka godzin przed tragicznym wypadkiem rozmawiałem z nią
przez telefon, ale nawet słowem nie wspomniałem o tym, by do mnie przyjeżdżała.
Gadałem wtedy głupoty. Byłem trochę pijany.
-Ja…ja nie chciałem, nie wiedziałem…- samotna łza zjeżdża po moim policzku.
Czuję się sprowadzony do parteru, malutki i winny wszystkiemu. Mijam zdziwioną
Antosię i wychodzę. Gdy jestem już na dole, czuję szarpnięcie za rękę. Odwracam
się i wpadam prosto w ramiona Łukowskiej. Jest mi…jest mi dobrze. Nie przejmuję
się tym, że jestem mężczyzną, a płaczę jak bóbr w objęciach kobiety. Chcę jak
najszybciej znaleźć się na cmentarzu, ale w tym stanie nie mogę kierować.
Nekropolia nie jest daleko, mogę iść na pieszo. Nie chcę iść sam, nie dam rady.
-Pójdziesz ze mną na grób Ani?- kiwa głową na znak przyjęcia propozycji.
Zapina mi kurtkę, poprawia czapkę na głowie, po czym bierze pod ramię i
prowadzi. Na bok schodzi Joanna i Fabian. Cieszę się, że nie jestem teraz sam.
Cieszę się, że Antonina jest tu ze mną…
~*~
Mam nadzieję, że nie ma błędów, bo już nie chce mi się ich poprawiać. Dacie mi znać, jakby się coś trafiło, to poprawię? Dziś wieczór z siatkarską LM! Go Jastrzębski! :D
Pozdrawiam, Paulinkaa